Refleksje pacjentów
Problemy zdrowotne były dla mnie źródłem wielkiej troski i zmartwienia, tym bardziej że w przeszłości jako dziecko pogarszał mi się wzrok z przyczyn genetycznych oraz później, we wczesnej dorosłości, przeszedłem nowotwór. Badania nic nie wykazywały - "Jest pan zdrowy!". Kiedy pewnego wieczora wystąpiła zapaść zdecydowałem się na wezwanie karetki. Zarówno dyspozytorka jak i ratownicy powiedzieli, że to nerwica, zalecili wizytę u psychologa. Miałem zorganizowane dalsze badania u specjalistów. Dopiero drugi atak, tym razem z wizytą na SORze oraz brak jakichkolwiek wykrytych patologii sprawiły, że zgłosiłem się do psychiatry. Miał na to wpływ również fakt, że nie chciałem tkwić w tym stanie, potrzebowałem się "naprawić".
Psychiatra przeprowadziła wywiad, stwierdziła zaburzenie nerwicowo-lękowe, przepisała lek i poleciła psychoterapię. Już sama ta wizyta przyniosła odpowiedzi, które były źródłem ulgi. Przeszedłem farmakoterapię, dość krótką, w tym samym czasie rozpocząłem psychoterapię.
Kilka pierwszych sesji było żmudnych i trochę irytujących, ale terapeuta potrzebuje mieć pełny obraz sytuacji żeby mieć punkt wyjścia, a jego wytworzenie trochę trwa. Potem było już tylko lepiej, chociaż nie zawsze łatwo. Absolutnie fenomenalną rzeczą w psychoterapii są wnioski i odpowiedzi do jakich się dochodzi. Wgląd w swoje życie i przeszłość, jaki się uzyskuje. Dodatkowo pomagało poszukiwanie wiedzy z zakresu swojego zaburzenia oraz ogólnie z psychologii. Przy okazji dowiedziałem się wielu przydatnych rzeczy o relacjach międzyludzkich.
Chociaż w momencie pisania nie jestem do końca "naprawiony", jeszcze będę uczęszczał na psychoterapię, to jest lepiej niż było. Przeorganizowałem sobie trochę sposób myślenia, nakreśliłem granice, których inni nie śmieją przekroczyć, nabrałem pewności siebie i podniosło się moje poczucie własnej wartości. A przede wszystkim zdobyłem wgląd oraz nabyłem wielką wiedzę, którą z pewnością wykorzystam w przyszłości w różnych dziedzinach. Pewnego dnia zaraz po zakończeniu sesji czułem się bardzo dobrze, swobodnie, radośnie, pomyślałem sobie: "Cholera, ale mój psychoterapeuta ma satysfakcjonującą pracę!".
Dzisiaj kończę moją terapię i z tego miejsca dziękuję za okazane wsparcie i wyciągnięcie mnie z "czarnej dziury". Jeszcze rok temu, myślałam, że nie ma dla mnie nadziei, że nie dam rady żyć dalej, straciłam wszelką nadzieję na to, że może być jeszcze dobrze. Straciłam wiarę w ludzi i w sens istnienia. Dziś wiem, że wcale tak być nie musi, że można żyć inaczej, spokojniej, bez ciągłych, smutnych wizji i bardzo wysoko postawionej poprzeczki. Dziś wiem kim jestem, co lubię, a czego nie. Potrafię stawiać innym granice by nie przekraczali mojej strefy komfortu. Jestem asertywna, potrafię walczyć o siebie. Przestałam przejmować się tym co myślą i mówią o mnie inni. Uświadomiłam sobie, że moje poczucie własnej wartości wcale nie powinno być uzależnione od uznania w oczach innych. Opinia innych była zawsze ważniejsza aniżeli moja. Dzisiaj już tak nie jest. Pozwoliłam sobie na to, by być "pierwszą", by moje zdanie i uczucia czy sposób odczuwania był dla mnie ważny "pierwszy". Pozwoliłam sobie na polubienie siebie mimo wad i niedoskonałości. Dałam sobie przyzwolenie na bycie nie perfekcyjną w każdej dziedzinie życia i to wbrew pozorom bardzo uwalniające uczucie. Mój wewnętrzny, surowy sędzia, który mnie niszczył mocno odpuścił. Sprzeciwiłam mu się, pozwoliłam na luz i jest mi z tym o niebo lepiej. Terapia pozwoliła mi na uporanie się z demonami przeszłości, na zamknięcie i rozprawienie się z pewnymi ciężkimi rozdziałami mojego życia. Wybaczyłam innym ale przede wszystkim wybaczyłam sobie!!!
Jestem spokojniejsza, przesypiam noce, odzyskałam wiarę w ludzi i lepsze jutro. Zobaczyłam siebie z innej perspektywy. Miałam okazję do zajrzenia w głąb siebie, uleczenia tych części mojej osobowości, które już dawno zostały zapomniane.
Ostatnia moja psychoterapia miała miejsce cztery lata temu. Tych kilka lat wcześniej gdy werdykt lekarza brzmiał: „potrzebna Pani psychoterapia”, to w pierwszej chwili poczułam niepokój, może nawet strach - co to będzie, jak ja opowiem obcej osobie o swoich lękach itd. Na psychoterapię oczywiście się zgodziłam.
Od tego czasu upłynęło kilka lat. Teraz ze względu na różne problemy zawodowe i biorąc pod uwagę moje skłonności nerwicowe sama przyszłam do lekarza i poprosiłam o psychoterapię. Ostatnia terapia miał zbawienny, nawet bym powiedziała wpływ na moje samopoczucie i odbieranie tego co mnie spotyka. Podróż w głąb siebie z przewodnikiem brzmi górnolotnie, ja to tak odbieram.
Żyjemy w czasach w których dużo mówi się o psychologii i o zdrowiu psychicznym. Psycholodzy często mówią o tym, że trudne dzieciństwo ma duży wpływ na całe nasze życie. Człowiek tak tego słucha, słucha i myśli sobie, ale jak to możliwe, przecież ja nic nie pamiętam - ale po chwili - prawie nic nie pamiętam. Słowo prawie dużo za sobą kryje. Jestem córką, która wychowała się w rodzinie gdzie Tata był alkoholikiem. Był człowiekiem wykształconym, inteligentnym, mądrym, ale był alkoholikiem. Na moich oczach bił moją mamę i brata. Mnie oszczędzał, ale ja to wszystko widziałam. Byłam dzieckiem, które wiecznie się bało i to o życie swoje i swoich najbliższych, najukochańszych osób. Poczucie braku bezpieczeństwa, które odczuwałam, a z którego wówczas nie zdawałam sobie sprawy, rzutuje na moje życie. O tym, że dzieciństwo ma taki ogromny wpływ na całe nasze życie zdałam sobie sprawę dopiero podczas sesji z psychoterapeutą. Bardzo osobiste przeżycia z czasów, gdy byłam dzieckiem, często bolesne, ujrzały światło dzienne. Kiedy wypowiedziałam te słowa, że tata był alkoholikiem, że bił i, że się wiecznie bałam, poczułam ulgę, poczułam się silniejsza. Bardzo dużo kosztowało mnie mówienie później o swoich lękach, o chorych myślach, które mnie dręczyły i na pewnych etapach mojego życia blokowały mnie, bo myślałam że może to ze mną jest coś nie tak, może jestem niebezpieczna, może złą matką itp...
Podczas sesji psychologicznych wszystko to ujrzało światło dzienne. Chcę powiedzieć, że wysiłek był to z mojej strony bardzo duży. Wysiłek ten zwrócił się, opłacił się. Można powiedzieć, że z każdym spotkaniem czegoś nowego dowiadywałam się o sobie samej.
Ulga, Ulga, Ulga.
Psychoterapię przechodziłam parę razy w życiu. I muszę przyznać, że dopiero gdy przyszłam do Ośrodka Leczenia Nerwic i połączyłam psychoterapię z budowaniem relacji z Bogiem moje życie zaczęło się przemieniać. W trakcie spotkań terapeutycznych szukaliśmy z psychologiem sytuacji które były źródłem moich problemów. Często wynikały one z krzywdy jaką doznałam od ludzi. Następnie prosiłam Boga, aby pomógł mi tym konkretnym ludziom przebaczyć. Z czasem zaczynałam odczuwać coraz więcej pokoju. Na spotkaniach terapeutycznych szukaliśmy również błędnych schematów myślenia, które wprowadzały mnie w stany lękowe. Również jeśli chodzi o te schematy proszę Boga o działanie w tych obszarach zgodnie z Jego wolą. Nie mogę powiedzieć, że udało mi się już pozbyć wszystkich błędnych nawyków myślowych. Ale dużo z nich zaczyna zmieniać się na zaufanie. Dzięki psychoterapii mogłam poznać problemy które są we mnie i które są wynikiem mojego myślenia oraz krzywdy zadanej mi przez ludzi. Psycholog przypomniał mi również słowa o których tak często dziś zapominamy, a są niezbędne; takie jak cierpliwość, łagodność. Bardzo dziękuję za pomoc.
Na psychoterapię zdecydowałam się kiedy nie mogłam już wytrzymać sama ze sobą, kiedy czułam, że muszę coś zrobić bo zwariuję... Nie wierzyłam, nawet najbliższej mi osobie, że coś lub ktoś może mi pomóc. A już na pewno nie obca osoba w gabinecie i spotkania, które na początku wypełnione były ciszą lub rozmową, ale najczęściej chyba jednak moim płaczem. Tymczasem wraz z upływem dni, tygodni, miesięcy i lat każda sesja okazywała się być intrygującym spotkaniem z terapeutą, który pomagał mi jakby czytać ze zrozumieniem i przechodzić przez kolejne trudne rozdziały mojego życia. Gabinet stał się azylem, miejscem, gdzie czułam się bezpiecznie. Terapeuta okazał się być przyjazną, wyrozumiałą i cierpliwą osobą, który słucha nie oceniając opowieści, których nie powiedziałabym nawet najlepszej przyjaciółce. Każde 50 minut było czasem dla mnie. Czasem, kiedy mogłam usiąść i skupić się na sobie, swoich uczuciach i emocjach, na przeżywaniu, zostawić za drzwiami codzienne obowiązki i zgiełk miasta. Był to czas zarezerwowany dla mnie.
Teraz myślę, że przy ogromnym wsparciu i pomocy terapeuty wykorzystałam ten czas jak najlepiej potrafiłam. Dzięki temu psychoterapia sprawiła, że po wielu latach mogłam spotkać się ze sobą taką jaką jestem. Dzięki niej zaczęłam przyglądać się swoim uczuciom i emocjom oraz odkrywać ich różne barwy i odcienie. Wyposażyła mnie w wewnętrzną siłę i odwagę. Ułatwiła podejmowanie decyzji. Pozwoliła odnaleźć siebie i poczucie własnej wartości. Nauczyła jak zadbać o siebie, poświęcić czas i skupić się na sobie, zaspakajać swoje potrzeby. Najbardziej zaskakującym i najmniej spodziewanym efektem terapii było „odidealizowanie” ludzi i otaczającego mnie świata.
Dzięki psychoterapii widzę, akceptuję i funkcjonuję w rzeczywistości takiej jaka ona jest i wśród ludzi, którzy są teraz bardziej prawdziwi.
Bardzo dziękuję za towarzyszenie mi w tym trudnym dla mnie okresie, za wewnętrzne rewolucje i za tą wspaniałą metamorfozę.
Terapia to był czas gdy mogłam dostać wsparcie wtedy, gdy wokół mnie nie było nikogo, kto takiego wsparcia mógłby mi udzielić. Sztuka słuchania bez próby naprawiania drugiej osoby - to moim zdaniem jeden z najbardziej deficytowych towarów w dzisiejszych czasach. Samo nawet bycie słuchanym bez oceny sprawiało, że coś się we mnie zmieniało. Sama już uważna obecność terapeuty wpływała na mnie kojąco i terapeutycznie.
Zadawane mi były pytania, które kierowały moją uwagę ku moim emocjom i uczuciom zamiast wyłącznie myślom. Często jeszcze zapominam o tym sposobie budowania relacji ze sobą więc to było wartościowe. Pogodziłam się z faktem, że pewnych rzeczy o sobie nigdy być może nie zrozumiem do końca i teraz już nie uważam, że to jest absolutnie konieczne do mojego szczęścia. Rozwijanie współczucia i otwieranie serca jest obecnie dla mnie ważniejsze a nie konieczność zrozumienia wszystkiego o sobie - w znaczeniu intelektualizowania, analizowania i nazywania wszystkiego.
Dystans terapeuty - to że nie ujawniał on swoich emocji spowodowało, że w podczas terapii nie było elementu szkoleniowego, modelowania pewnych zachowań. Brakowało mi tego trochę. Widzę jednak również tutaj dobrą tego stronę. W moim konkretnym przypadku to było użyteczne, bo dawało mi przestrzeń, aby znaleźć swoją własną drogę, szukać odpowiedzi w sobie. Nie było przywiązania do żadnego konkretnego celu a jedynie niespieszna eksploracja. Nie musiałam się wykazywać ani odrabiać zadań domowych, żeby kogokolwiek "uszczęśliwić", bo to by tylko pogłębiło moją tendencję do bycia "grzeczną uczennicą".
Regularne przyglądanie się sobie było dla mnie okazją na zaopiekowanie się sobą, okazją do dawania sobie uwagi i uwalniania nagromadzonego smutku.
Wielką pomocą w czasie terapii była moja regularna praktyka medytacji i mindfulness. Czuję, że dzięki niej łatwiej było mi przyjąć trudne emocje, dopuścić je do głosu i być z nimi obecną, gdy się pojawiały. Łatwiej mi było zauważyć co się działo i nawet w najmniejszych sytuacjach znajdować prawdę o sobie.
Gdy trafiłam na psychoterapię byłam w ciężkim stanie. Całkowicie zrezygnowałam z życia, czułam się bezwartościowym śmieciem i codziennie chciałam ze sobą skończyć. Ponadto zmagałam się z nieustającym lękiem, który nie odstępował mnie nawet na moment. Przez lata wmawiałam sobie, że nikt nie jest w stanie mi pomóc. Moje myślenie było jednak błędne, a ja czułam się coraz gorzej.
Psychoterapia pomogła mi odbić się od dna. Gdy nie miałam już na nic nadziei, okazało się, że wszystko zależy tylko ode mnie i w każdej chwili mogę odmienić swoje życie. Nie było dla mnie łatwe wracać do przeszłości, której tak bardzo nienawidziłam. Jednak dzięki temu znalazłam momenty, w których z różnych powodów zabłądziłam i mogłam z powrotem wkroczyć na właściwą drogę. Zaczęłam także bardziej zwracać uwagę na to, jak się zachowuję i co myślę. Z tego powodu nie popadam już tak łatwo w stany głębokiej melancholii i czuję, że mam kontrolę nad sobą i swoim życiem.
Na obecną chwilę akceptuję siebie i witam każdy nowy dzień z wdzięcznością, że wciąż jestem tutaj. W dalszym ciągu uczę się jak radzić sobie w ciężkich chwilach oraz jak stawiać siebie na pierwszym miejscu w życiu. Wierzę jednak, że słuchając swojego wnętrza i żyjąc zgodnie z własnym sumieniem nic nie będzie w stanie zakłócić mojego spokoju ducha.
Jestem „wrażliwcem”. Emocje, które do mnie napływają zawsze są ogromnych rozmiarów. Przeżywam zdarzenia mocno, intensywnie, pozostają w mojej pamięci na długo. Te emocje okazały się zbyt trudne do zrozumienia. Gdy głowa nie mogła ich przetworzyć zaczęło chorować ciało. Poczucie bezradności, lęku, paniki. Wszechogarniający niepokój, nagle codzienne życie stało się walką, a ja czułam, że ta codzienność dotychczas zorganizowana zaczyna mnie przerastać. Straciłam zapał, energię, motywację i cel. Owładnęło mną uczucie, że nie dam rady, że jestem słaba, że jestem mało warta. Psychoterapia pozwoliła mi wrócić do przeszłości i przepracować emocjonalnie zdarzenia, z którymi się nie pogodziłam, które zostały zamknięte z racji upływu czasu, lecz które w mojej duszy dalej były otwartą raną. To trudna praca, wymaga wiele wysiłku, energii. Pamiętam, jak po wielu spotkaniach opuszczałam poradnię w poczuciu niesamowitego zaskoczenia. Wiele wniosków, do których z pomocą psychoterapeuty udało mi się dotrzeć, było dla mnie totalnym zaskoczeniem. Nie zdawałam sobie sprawy z tego w jakich błędnych przekonaniach żyłam. Na terapii docierałam do głębi tych problemów, rozpracowywałam je, rozkładałam na drobne. Było też tak, że się złościłam. Zarzucałam sobie, że jestem słaba, skoro nie mogę zapanować nad własną głową. Teraz wiem, że ta praca sprawiła, że jestem bogatsza. Jestem silna- tej siły nie zdobyłam na terapii, ona była wcześniej, tylko nie umiałam jej dostrzec. Polubiłam tę swoją wrażliwość. Wiem też, że to nie koniec. Bo życie przecież jest bogate w różne doświadczenia, wzmacniające, dające siłę, ale też te najtrudniejsze dające ból. Teraz wiem, że jestem gotowa, by przyjmować wszystko. Ze świadomością, że dam sobie radę. Bo mam tę moc :-)
Psychoterapia była dla mnie najważniejszą częścią powrotu do zdrowia i równowagi. Pierwsze sesje były dla mnie bardzo trudne, więcej było w ich trakcie ciszy niż słów. Tak trudno było nazwać to, co czuję i znaleźć w sobie odpowiedzi na pytania terapeuty. Wychodziłam z nich bardzo zmęczona, napięta, czasami wydawało mi się, że z jeszcze większym mętlikiem w głowie. Z czasem zaczęła pojawiać się coraz większa ciekawość przed każdym następnym spotkaniem i rosła nadzieja na powrót do równowagi. Kiedy mówiłam na głos o swoich lękach, zaczynały one brzmieć inaczej niż w mojej głowie. Stawały się słabsze, zaczęłam przyglądać się im z dystansem. A kiedy udawało mi się odnaleźć ich źródło, przychodziła ogromna ulga. Zrozumienie skąd wzięły się moje „straszydła” to był duży krok w kierunku powrotu do zdrowia, ale chyba najtrudniejsze jest zmienić swoje nawyki w myśleniu. Teraz już wiem, że to ja decyduję o tym, co jest prawdą. To ja decyduję o tym, że świat nie jest wcale taki straszny.
Podjęcie terapii wymaga dużej odwagi zmierzenia się z własnym „cieniem z przeszłości”. Nie jest to łatwe ani proste, ale trud i wysiłek pracy nad sobą się opłaca. To co bowiem zyskujemy to prawdę o nas samych, w odniesieniu do innych znaczących dla nas osób. Dzięki terapii spojrzałam na siebie i świat z zupełnie innej, szerszej perspektywy. Otwarłam się na siebie i swoje potrzeby, za pomocą większej uważności i wyrozumiałości. Kiedyś bardzo surowo siebie oceniałam, krytykowałam..
Teraz mam wrażenie, że zaprzyjaźniłam się, ze swoim wewnętrznym krytykiem. Dzięki temu znacznie poprawiły się moje relacje nie tylko ze sobą, ale także z innymi ludźmi. Dzięki terapii odzyskałam też wpływ na swoje życie, które zaczynam kreować według siebie, w zgodzie ze sobą, realizując własne plany, marzenia, na które wcześniej nie znajdowałam czasu lub też których nie realizowałam z powodu braku wiary w siebie. Dzisiaj czuje w sobie siłę i gotowość do dalszej samodzielnej pracy nad sobą, gdyż otrzymałam potrzebne mi ku temu narzędzia terapeutyczne
Moje problemy zaczęły się, gdy dowiedziałem się, że mój związek z bliską mi osobą dobiega końca.
Na początku zetknąłem się z samotnością, a potem dodatkowo przyszły ataki lęku. Nie umiałem spać w nocy przez wiele dni. Miałem poczucie pustki i braku perspektyw. Szukałem jakiegoś rozwiązania i dlatego ratowałem się czytając artykuły w Internecie dotyczące sytuacji osób takich jak ja. Pomagało to na krótką metę jednak po jakimś czasie problemy wracały ponieważ jak się okazało nie były przeze mnie rozwiązywane.
Dlatego postanowiłem poszukać pomocy specjalisty – kogoś kto będzie w stanie pomóc w tej trudnej dla mnie sytuacji. Przystąpiłem do działania i podjąłem decyzję, że pójdę na terapię. Potem jednak długo wahałem się, czy jest to dobra decyzja, a nawet gdy byłem już zapisany to w pewnym momencie, gdy nastąpiła chwilowa poprawa samopoczucia to myślałem o rezygnacji. Po zapisaniu się na pierwszą wizytę czekałem miesiąc. W międzyczasie miałem wielokrotnie wahania odnośnie tego, czy rozpoczynać terapię. Rozpoczęcie terapii dało mi wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa, które uprzednio utraciłem. Na pierwszym spotkaniu terapeutycznym rozmawialiśmy o poczuciu winy i wstydu. Wtedy dowiedziałem się, że poczucie winy to jedno z najbardziej wyniszczających uczuć.
Między kolejnymi terapiami pojawiały się ataki panicznego lęku. Natomiast już po drugiej terapii poczułem po raz pierwszy wielką ulgę.
W początkowej fazie terapii cofaliśmy się do mojej przeszłości i okazywało się, że miałem problem z przypomnieniem sobie zdarzeń z przeszłości tak jakby część informacji została wymazana z pamięci. Dodatkowo okazało się, że miałem też problemy z wyrażaniem swojego zdania ponieważ obawiałem się sprzeciwić komukolwiek z powodu obawy przed odrzuceniem.
Po miesiącu od rozpoczęcia terapii zauważyłem, że nabrałem dystansu do wszystkiego. Dodatkowo ustąpiły bóle w różnych częściach ciała oraz przestałem się drapać. Miałem z tego powodu dużo strupów i wyglądałem tak jakby mnie komary pokąsały.
Dodatkowo do problemów dotyczących związku doszedł stres w pracy i nieprzespane noce z tego powodu. Skutkowało to tym, iż rano miałem ataki astmatycznego kaszlu. Tu też pomogła kolejna rozmowa na terapii dotycząca emocji, które we mnie siedziały.
Rozmawialiśmy też o tym, że zawsze szukałem siły do działania na zewnątrz, a tak naprawdę jest ona we mnie samym.
Był moment, że była dłuższa przerwa w terapii i brakowało mi tego kontaktu, który był nadzieją na poprawę kondycji psychicznej. Najgorsze chwile dopadały mnie w sobotę i w niedzielę rano. To momenty gdy nie miałem z kim porozmawiać.
Na samej terapii nauczyłem się wyrażania emocji i jak bardzo jest to ważne. Przyjrzałem się też swoim problemom obecnym i wpływu minionych zdarzeń z dzieciństwa, które rezonują z dniem dzisiejszym i utrudniają mi funkcjonowanie. Dowiedziałem się też, że nie robię nic dla siebie z chęci ukarania samego siebie. Dodatkowo na terapii przepracowałem temat stawiania granic, z którym miałem bardzo poważny problem. Gdy zacząłem praktykować udawało się uzyskiwać coraz lepsze efekty. Bardzo mnie to motywowało do dalszego działania.
W końcu na terapii doszedłem do takiego momentu, że śmiałem się sam z siebie. Tak bardzo się bałem, że zostanę opuszczony, że w końcu zostałem opuszczony i to autentycznie mnie rozbawiło.
Największy sukces w mojej psychoterapii to fakt, że pozwalam sobie czuć. Cała reszta też ma znaczenie, ale najpiękniejsza lekcja dla mnie jest ta, że jestem odpowiedzialna za to, jak sama siebie definiuję i określam, ile przestrzeni sobie daję, ile w życiu poczuję oraz za to, czy i z kim się tym podzielę. Mogę cały czas chować się pod płaszczem niewzruszonej kobiety, ale wybieram czuć i dzielić się tym z innymi, choć nie leży to w mojej strefie komfortu. Korzyści, które płyną z bycia sobą są ważniejsze, cenniejsze i bardziej ubogacające, niż martwy punkt, w którym byłam.
Moja psychoterapia zaczęła się w momencie mojego życia, które na pozór wydawało się być dosyć szczęśliwe. Rodzina, praca, spokojne życie 30-latki. Miałam życie bardzo poukładane, wszystko „chodziło jak w zegarku”, każdy dzień wypełniony co do minuty, ułożonymi w czasie obowiązkami. Chyba to właśnie było jednym z moich głównych problemów.Gdy zgłosiłam się do poradni byłam osobą smutną, zmęczoną codziennością, bardzo nerwową i zupełnie pozbawioną emocji. Nic mnie nie cieszyło, czułam tylko obawy, złość i pustkę.Na jednej z pierwszych sesji psychoterapeuta poprosił mnie o wypełnienie testu osobowości, potem zaczęła się rozmowa. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu okazało się, że mój brak emocji nie był spowodowany ich nieodczuwaniem lecz tym, że nie potrafiłam ich dostrzec, a tym bardziej nazwać. Zdarzały się sesje, po których wychodziłam jeszcze bardziej rozbita i zdołowana, zaczęłam mieć wątpliwości czy to w ogóle ma jakiś sens? Idąc na psychoterapię obiecałam sobie jednak jedną rzecz, że podejdę do tego bardzo konsekwentnie i pomimo skłonności do „słomianego zapału” terapię doprowadzę do końca. Tak też się stało.
Im więcej myślałam, dlaczego tak się dzieje, że po wyjściu z gabinetu jestem taka zmęczona psychicznie, tym bardziej się nad tym zastanawiałam? Zaczęłam zapisywać ważne dla siebie wnioski, po każdym spotkaniu. W ciągu tygodnia do nich wracałam. Nagle zdałam sobie sprawę, że zaczęłam odczuwać różne emocje, a dzięki sesjom były one tak silne, że przedarły się przez mój pancerz ochronny i dopiero wtedy uświadomiłam sobie jak ogromny wpływ mają na mnie te spotkania. Mój „pancerz ochronny” jak to nazwałam, był to mój sposób na bezpieczne dla mnie schronienie, w którym nic nie czułam, jakby mnie ktoś wyłączał, które budowałam wiele lat, które tak naprawdę generowało we mnie złość do świata, ludzi i moją nerwicę. To ten pancerz doprowadził mnie na psychoterapię. Bo jak się okazało chowanie się, swoich emocji tak naprawdę nas ogranicza. Co z tego, że się schowam, stłamszę emocje? Ich siła w nas pozostaje, a bez ich analizy nie ma rozwiązania. Zaczęłam zastanawiać się co czuję. Jak jadę samochodem, jak rozmawiam z ludźmi, jak jestem w pracy, bawię się z dziećmi. Jakie sytuacje i kto we mnie generuje jakie emocje. Zaczęłam pewne emocje lubić bardziej, innych unikać. Zaczęłam wreszcie w wieku ponad 30-stu lat uczyć się siebie, poznawać co lubię. Zrozumiałam, że za dużo w życiu robiłam dla innych; dla męża, dzieci, pracy, bo oczywiście „musiałam”. Polubiłam spędzać czas sama z sobą. Po kilku miesiącach zaczęłam się uśmiechać, to było niesamowite. Sama zaczęłam się uśmiechać. Teraz uśmiecham się nawet do całkiem obcych mi ludzi. Lubię to robić, zwłaszcza gdy widzę kogoś, kto jest tak samo zamknięty jak ja byłam jeszcze rok temu. Ku mojemu zdziwieniu najpierw ludzie są zaskoczeni przejawem życzliwości, a po chwili też się uśmiechają. Po co zatem być złym, po co się denerwować, jak można wybrać radość? Podczas psychoterapii w moim życiu wydarzyło się coś, co bardzo wpłynęło na zaburzenie mojego światopoglądu, mojego bezpieczeństwa, tego w co wierzyłam. Akurat zbiegło się to w czasie z urlopem psychoterapeuty. Pierwsza moja myśl, nie dam rady, co ja teraz zrobię? Potem przyszła chwila refleksji, wielkie STOP! Pomyśl co czujesz, opanuj silne emocje, niech cię nie paraliżują, nie zasłaniają obrazu. Pomyśl czego chcesz? Czy jest to możliwe? Wybierz swoją drogę i konsekwentnie nią podążaj, patrz na siebie, żyj tak aby być ze sobą szczęśliwym i szczerym, nie umniejszaj swojej wagi, swoich potrzeb. Nie stawiaj się w roli ofiary, nie poddawaj się swoim projekcjom o tym „co na pewno się wydarzy” zanim jeszcze się wydarzyło, a wiele rzeczy, które robisz okażą się prostsze i przyjemniejsze. Poradziłam sobie. Teraz na końcu psychoterapii mogę powiedzieć jedno, polecam każdemu. Myślę, że problem z którym się zmagałam na początku był o wiele większy, niż moja świadomość jego odbioru. Teraz wierzę, że sobie poradzę. Codziennie pracuję nad tym , by nie wrócić do starych schematów swoich zachowań, to nieustanna praca. Teraz żyję z uśmiechem na twarzy, a nie ze złością. Mogę powiedzieć, że dzięki psychoterapii zaczęłam odczuwać wewnętrzny spokój. Polecam każdemu i dziękuję!
Psychoterapia pomogła mi odnaleźć siebie oraz swoje potrzeby. Poprzez cierpliwość i łagodność Terapeuty wykształcił się we mnie szacunek i łagodność do siebie oraz bliskich. Uzyskałam spokój ducha i wiarę we własne możliwości. Dzięki terapii polubiłam siebie, czuję, że już nie jestem sama, bo mam siebie i nie jestem już bezradnym dzieckiem. To ode mnie zależy jak wygląda moje życie. Mogę, ale nie muszę. Robię, bo chcę, a nie z powodu odczuwania presji wewnętrznej. Cieszę się zwykłymi rzeczami, codziennością. Chcę żyć.
Dziękuję!
To nie mógł być przypadek: te same kłopoty w kolejnej pracy, te same problemy w życiu prywatnym, brak przyjaciół, nawet znajomych. Powtarzane latami schematy prowadziły do coraz większego rozdrażnienia, zmęczenia, skłócenia. Szarpanina ze wszystkimi, o wszystko. I zawsze winni byli „oni”.
A jednak przez długie lata nie dostrzegałem tego. Nie widziałem również jakim byłem obciążeniem dla otoczenia. Bardzo późno zrozumiałem, że tylko z własnej przyczyny nie potrafię zbudować relacji z żadnym spotkanym w życiu człowiekiem. Potrzebowałem jeszcze roku, aby zdobyć się na odwagę i zadzwonić do poradni. Było to już w okresie kompletnego wewnętrznego rozbicia i utraty nadziei.
Otrzymałem fachową pomoc i wsparcie fantastycznego psychoterapeuty. To taktowny, mądry człowiek. Siłą jego warsztatu jest głęboka wiedza i niebywała umiejętność ukierunkowania pacjenta poprzez zadawanie mu pytań (początkowo byłem przygotowany raczej na udzielanie rad czy wskazywanie rozwiązań) a potem pogodna cierpliwość wyczekiwania odpowiedzi. Odpowiedzi, które przynoszą ukojenie, spokój. Jestem wdzięczny losowi, że mogłem Pana poznać.
A dzisiaj? Życie ciągle przynosi nam także problemy, więc nie znikną. Jednak nie są już dla mnie potworami ze snu. Pytam siebie: „co czujesz?” i nazywam to; gniew przestał być moją jedyną emocją. Powoli odnajduję się w swoim otoczeniu i powoli, z radością, odkrywam jego pozytywne reakcje. Mam dużo do odrobienia...
Po zakończeniu terapii zostałam poproszona o napisanie swojej refleksji na temat psychoterapii. Spróbuję ubrać swoje myśli w słowa, choć nie będzie to łatwe, setki pozytywów tłucze mi się w głowie, setki zadowolonych myśli, jednak ciężko to zebrać w jedną garść tak, aby osoba trzecia mogła dobrze mnie zrozumieć.
Psychoterapia? Na początku nie miałam zielonego pojęcia co to jest i z czym to się je. Panicznie się bałam, przede wszystkim tego co pomyślą inni, bałam się że sama siebie zacznę postrzegać siebie jako… wariatkę. Zgłosiłam się o pomoc do poradni ponieważ koniec końców sama nie dawałam już rady. Chaos w głowie, natłok negatywnych myśli, osłabienie, niechęć do działania i właściwie do prawie wszystkiego. Nadszedł dzień, kiedy odnalazłam w sobie małą iskierkę zachęcającą mnie do działania, do zrobienia czegoś ze swoim życiem. Udało mi się zadzwonić do poradni a już tydzień później miałam pierwszą wizytę. Bałam się, gryzłam palce. Co ja będę mówić? To obcy człowiek, co on może wiedzieć, jak się przed nim otworzyć? Moje zaskoczenie było przeogromne. Na pierwszej sesji troszeczkę zagubiona mówiłam zachęcana przez mojego Psychoterapeutę, po 50 minutach wyszłam zadowolona i wiedziałam, że nie przerwę tego z byle powodu, od razu jasne dla mnie było, że te spotkania to właśnie to czego najbardziej potrzebuję. Z moim Psychoterapeutą widywałam się raz w tygodniu przez około rok. Na każdej sesji skupialiśmy się na wydarzeniach ostatnich dni oraz jednocześnie na tym co działo się w moim życiu już dużo wcześniej, często porównując, rozkładając je na malutkie kawałki, rozdrapując rany ale co najważniejsze – analizując i nazywając moje uczucia, zachowanie, myśli. Ludzie tego nie robią, nie zastanawiają się nad swoimi poczynaniami, nad zachowaniem, nad tym co mówią. To wszystko pozwoliło mi złożyć moje życie raz jeszcze do kupy, ale już w odpowiednim porządku, tak abym mogła skupić się na sobie, na swoich potrzebach, na celach. Z sesji na sesję uczyłam się panować nad swoimi emocjami, nad nerwami, nad stresem i nad smutkiem, uczyłam się na czym powinnam się skupić, na co mogę sobie pozwolić, zwyczajnie uczyłam się jak zapanować nad swoim życiem, tak by osoby trzecie nie mogły mi w nim namieszać w sposób negatywny, tak bym potrafiła żyć ze swoimi problemami nie pozwalając zburzyć im tego co dla mnie najważniejsze, nauczyłam się być Panią samej siebie. I dokonałam tego sama, ponieważ Psychoterapeuta nie mówi nam, co mamy robić. On tylko pomaga nam samemu do tego dojść. Takie spotkania pozwalają zobaczyć człowiekowi swoje błędy, ponieważ każdy je popełnia, nie jesteśmy idealni, a następnie (przynajmniej w moim przypadku) mocną chęć ich poprawy.
Jestem zadowolona, po roku spotkań jestem innym człowiekiem. Zawsze byłam pozytywnie nastawiona do życia, ale otaczał mnie ciągły strach. Już się nie boję. Wiem, że dam radę, sprostam problemom, pokonam je. Wiem że potrafię walczyć, jestem silniejsza i pewniejsza siebie. Psychoterapię poleciłabym każdemu rękami i nogami, to naprawdę pomaga.
Psychoterapię zakończyłam 5 tygodni temu. Ze względu na wcześniejsze przedwczesne zrywy samodzielności (i kończenie psychoterapii wtedy kiedy jeszcze nie nadszedł 'ten' moment), chciałam sprawdzić jak to będzie gdy minie ten symboliczny miesiąc. Czy przetrwam? Czy będzie chodziło tylko o przetrwanie? Jakie kolory się pojawią?
Skoro zaczęło się od pozornie wyglądających na nie groźne wydarzeń, to może tego typu wydarzenia będą w stanie pokonać mnie teraz? Z ostatniej psychoterapii wyszłam rozanielona, jak zresztą przez ostatni miesiąc 'chodzenia'. Dlatego bałam się 'jak to będzie'. Niby była mowa o tym, że przecież przyszłość może zdecydowanie przynieść różne doświadczenia. Dobre, gorsze, złe. To jak ja będę się w tym czuła było jeszcze przede mną. Teraz na tej małej próbce 1 miesiąca już wiem, że w przyszłości będę zmęczona, będę zmartwiona, będę gniewna, ale będę też się cieszyć, będę szukać przyjemności, będę szukać okazji do śmiechu. Będę różna i będzie różnie. Ale to nie ważne. Ważne, żeby to wewnętrznie akceptować i czuć w żołądku tą zgodę. To czuć nie jest takie na zawołanie, bo czasem punkt równowagi się przesuwa, wiruje, ale wystarczy, że wiem, że 'on tam jest'. Wiem, że mogę być wybita z rytmu na chwilę - czasem dłuższą, czasem krótszą, ale wiem też że znajdę 'drogę do domu'. Klucz w tym, żeby zauważyć i zrozumieć, że świat jest różny, że się nie podporządkuje, że nie da się go przewidzieć i pomimo odkrycia tej straszliwej (i zaskakującej) prawdy o niepanowaniu nad własnym życiem (ryzyko, wieczny strach, niekończąca potrzeba zbrojenia się i ciągłe niszczenie energii na rzeczy zbędne) pozwolić sobie na zaakceptowanie tego. Brzmi prosto, ale była to najtrudniejsza rzecz w moim życiu. Spędziłam prawie rok na tym, żeby to 'odkrywać' co tydzień na nowo. I co tydzień tez wiedziałam, że ta prawda oczywista nie została zasiana na podatnym gruncie. Była zaledwie jak śnieg w maju - mogło się przecież wydarzyć, że spadnie, ale prawdopodobieństwo, że się utrzyma dłużej było bliskie zeru. Czyli: Wiedziałam, że jest, ale widziałam to świadomie. Cały mój środek natomiast ignorował te moje prawdy oświecone. Ja zewnętrzna wiedziałam swoje i ja wewnętrzna wiedziałam swoje, ale połączenia nie było. Były momenty kiedy wiedziałam, że WIEM. Mogłam to poznać po wybuchach niekontrolowanego śmiechu - takiej radości ze środka, radości z integracji, bo 'ta druga' się odezwała się, nawet się zgadzamy, więc jest przyjemnie. Generalnie cały mój strach lokował się między szyną a pępkiem, więc taki głęboki śmiech uwalniał mnie od tego paraliżu. Wbrew pozorom z czasem nie było mi łatwiej dogadywać się ze sobą - co tydzień oczywiste prawdy odkrywałam od początku, co tydzień z coraz większą niechęcią do siebie, bo (rany!) jak tępym można być! Nie czułam się przyzwoicie, czułam żal, że tak mi nie idzie. Byłam zaskoczona jak bardzo sama potrafię sabotować swoje działania. Wydawało mi się, że już trochę bez sensu chodzić dalej na psychoterapię, że trafiłam do ślepego zaułka, po kolei bolało mnie biodro, kolano, ręka, noga, żołądek i że bez sensu tracić czas. Podczas psychoterapii nie potrafiłam się zaangażować. Wcześniej mówiłam dużo i kwieciście, w nadziei że w tym słowotoku pojawi się jakaś prawda o mnie i o świecie i tak się zdarzało. Przez ostatnich kilka miesięcy nawet nie potrafiłam się wypowiedzieć. Było tak jakby mi się nie chciało, coś mnie powstrzymywało. Progresu zero, regres wyraźny. Wyraźne uciekanie od siebie. Coraz więcej strachu w dzień, w nocy jeszcze większe niż 'normalnie' problemy ze spaniem. Aż w końcu przyśnił mi się ten sen. Taki paraliżujący koszmar, który mnie wyzwolił. Nie taki zwykły, typu film katastroficzny, gdzie samolot spadał na ziemię i płonął, ale ja unikałam konfrontacji z problemem, nie zatrzymywałam się i szłam dalej, udając, że nic się nie zdarzyło. W 'tym' śnie chowałam się w jakiejś małej drewnianej chacie, w środku lasu, z dala od wszystkich i wszystkiego. Była noc. A do domku próbował się wedrzeć przerażający, brutalny mężczyzna. Od początku widziałam, że on się nie podda, że mnie zabije. Byłam przerażona do granic możliwości, widziałam jego cień przez okna. I w końcu wszedł, nie miałam na to wpływu, był zbyt silny, chata zbyt licha. Nie było gdzie uciec, wiedziałam że to już koniec. Sparaliżował mnie strach, ale potem poczułam ciepło i ulgę, że to się już skończyło. I to właśnie było istotne. Doszłam do momentu, w którym wewnętrznie uznałam, że nie mogę tak dalej, że nie zniosę tego strachu więcej, że tak się nie da żyć i że tak naprawdę nie mam wyboru, nie mam już wpływu na to co się stanie. Wystarczyło się temu poddać. I już. Ale było to możliwe tylko dlatego, że ta 'wewnętrzna ja' zrozumiała i zaakceptowała to co jej tłumaczyłam przez okrągły rok. Zrozumiała, bo poświęciłam jej sporo czasu i nie miało to większego znaczenia, że było trudno, że co tydzień wychodziłam zawiedziona i rozczarowana tym, że ona znowu nie zakumała. Ona po prostu była tak 'wychowana', a ja próbowałam ją namówić do tego, żeby zapomniała wszytko o czym wiedziała, żeby porzuciła swój dom. A skąd to się wszystko wzięło. Dlaczego ona tak była? Bo kilka niepozornie wyglądających wydarzeń z przeszłości spowodowało większe szkody, niż na to wyglądało. Nauczycielka ochrzaniła mnie (7 letnie dziecko) przy klasie pełnej moich kolegów za biwakowanie na trawie. Nie bardzo rozumiałam za co zostałam ukarana (to po co ta trawa była, jeśli nie po to, żeby się na niej oddawać radosnym uciechom?). Forma reprymendy przypominała lincz - wyłam, było mi wstyd, rodzicom się nie przyznałam, bałam się ich rozczarować. I zostałam z tym sama. Zaczęłam się moczyć. To też dawałam radę przez jakiś czas ukryć. I nikt się mnie nie zapytał, czy mi smutno, czemu tak się dzieje. Mama nie wykroczyła w swoich metodach wychowawczych poza bicie i karanie za stopnie jeśli nie była to 5. Korzystne było posiadanie mnie, jeśli można było się pochwalić sąsiadom, jeśli nie - to nie.
Mama musiała być księżniczką - zawsze lepsza, ładniejsza ode mnie. No i zazdrosna. Ale tak została wychowana - nie ogarniała niczego innego. Tata był wycofany - byłam córką, więc najlepiej niech mama się mną zajmie. Nigdy mnie nie bronił, zawsze poddawał się i był po jej stronie a ona knuła, perfidnie kłamała, wymyślała sytuacje, w których mogła umieścić siebie w centrum uwagi, udając skrzywdzoną do bólu przez kilkuletnie dziecko. Geneza: 2 starsze siostry, mama była oczkiem w głowie, obie siostry do dziś jej nie cierpią za to 'lizusostwo' i knucie. Dziś ona już nic nie pamięta, Nie miałam szans - jakby nie było, wyprzedziła mnie o 24 lata praktyki. Tata nie dał rady, bo tez nie miał łatwo - nie wiedział jak powinien zachować się tata - jego tata zmarł gdy on miał kilka latek. Potem jego matka za punkt honoru postawiła sobie, znaleźć jakiegokolwiek mężczyznę, żeby nie wyglądać na pannę z dzieckiem. Takie były czasy. Ojczym za bardzo się nie wykazał. Mama taty zmarła gdy miał 20 lat. Nie znał niczego innego, ale wiem, że to ogarniał i że mnie kochał mimo tego, że nie widział jak to okazać. Tak czy siak: ja moczyłam kolejne poduszki, a żadne z nich mnie nie ukoiło, nie zapytało co się dzieje. Był tylko OPR, że wymyślam z tym chodzeniem po nocach do kibla. Potem już nigdy im nie ufałam na tyle, żeby również i przed nimi się nie chronić. Z czasem czułam potrzebę chronienia siebie przed całym tym złym światem. I już. Depresja zaczęła się pojawiać w ekstremalnych momentach mojego życia. Zwolnienie z pracy, choroba i śmierć taty. Ale teraz się nie boję. wiem, że bywa, że ludzie czują strach, ale do póki ma to związek z tym co się dzieje, a nie jest tylko imaginacją, wymyśloną potrzebą strachu, sprawiania sobie bólu, karania i odmawiania przyjemności, jest ok.
Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego. Dziękuję za wsparcie i niewypowiedzianą akceptację mnie jako istoty ludzkiej, która może być ułomna, bo takie jest jej prawo do tego, żeby żyć, znaleźć swoje miejsce w życiu i nieźle się w nim urządzić:)
Długo zastanawiałam się jakim tytułem opatrzyć moje wspomnienia, ale nic szczególnego nie przychodziło mi do głowy: doszłam więc do wniosku, że tytuł nie ma specjalnego znaczenia, przynajmniej dla mnie.
Jestem pacjentką Ośrodka Psychoterapii.
Trafiłam tutaj z głębokim uczuciem beznadziejności, zagubienia, skrajnej rozpaczy, przytłoczona nadmiarem problemów, sponiewierana, zniewolona, ociężała psychicznie, umęczona wszystkim i wszystkimi, totalnego wypalenia, psychicznego udręczenia. Oprócz tego nie chciało mi się jeść, spać, patrzeć na ludzi, mówić myśleć, reagować, słuchać. Swój stan mogłabym określić jako...żyję jako ta jednostka, bo rodzice mi to życie dali i sama nie wiem po co; pozostały tylko łzy, które z czasem też nie przynosiły ukojenia, ulgi i spokoju.
Depresja – to ... straszny stan, choroba psychiki i duszy, poczucie totalnej samotności wśród masy ludzi, bezsilności, niemocy, niewiary, czasem wręcz paniki co będzie dalej, jak to wszystko będzie mnie długo męczyć, co z sobą zrobić?.
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że jest to taki stan, że nie wystarczy wykonanie badań, zażycie leków czy choćby poddanie się jakiemuś zabiegowi, bo to jest niezwykle proste; depresji nie da się usunąć jak wyrostka robaczkowego; to jest taki stan którego należy się bać, którego przyczyny leżą głęboko i człowiek ich kompletnie nie widzi i nic o nich nie wie, leczenie trwa długo, mozolnie i wymaga wiele wysiłku, same leki nie wystarczą, pomocy należy szukać u fachowców, ale bynajmniej nie tylko u lekarza, także u psychologa.
Wiele ludzi popełnia duży błąd, bo nie trafiają po pomoc tam gdzie należy jej szukać, popadają w nałogi, lekomanię i uzależnienia lub w taki czy inny sposób kończą swoje życie na ziemi.
Ja miałam bardzo, bardzo wiele szczęścia, bowiem wiedziałam:
1. że panicznie potrzebuję pomocy
2. że sama sobie nie poradzę i nikt z otoczenia mi nie pomoże
3. kiedy o tę pomoc poprosić
4. gdzie po tę pomoc się udać, bo znalazł się ktoś, kto kiedyś podał mi adres...
Teraz krótka przerwa bo... płaczę ze wzruszenia i radości, że przez tyle lat męczyłam się w życiu, inni ludzie ze mną chyba też, i dopiero liczne wizyty w tym ośrodku tak bardzo mnie i moje wnętrze odmieniły.
Początki mojej współpracy z ośrodkiem psychoterapii były dość trudne. Myślę, że słowo „współpracy” jest tutaj na miejscu, bowiem nikt z nas, czyli ani ja, ani lekarz, ani mój psychoterapeuta (chyba mogę tak powiedzieć) nie pozostawaliśmy bierni, wzajemnie siebie słuchaliśmy i reagowaliśmy. Wszyscy włożyliśmy w moje uzdrowienie wiele pracy, wysiłku i czasu. Pierwsze wizyty wywoływały u mnie uczucia wstydu, zażenowania, strachu, niepokoju, zniecierpliwienia; na pierwsze spotkania psychoterapeutyczne wręcz nie chciało mi się chodzić, co zresztą mój psychoterapeuta zauważył i chwała Mu za to.
Potem było już coraz lepiej, powiem więcej – nie mogłam doczekać się następnej wizyty, bo chciałam się pochwalić postępami jakie robiłam i „remanentem” dokonywanym w swoim życiu.
To wspaniałe uczucie.
Teraz taka luźna myśl, że Ośrodek nadal daje mi poczucie bezpieczeństwa, a to bardzo ważne. Mój psychoterapeuta i wszyscy pracownicy Ośrodka to dobrzy i doświadczeni fachowcy, skuteczni i życzliwi swoim pacjentom, a dobra organizacja pracy sprzyja wyciszeniu, uspokaja. Znając polskie społeczeństwo nie chwaliłam się wokoło, że korzystam z pomocy psychoterapeuty, ale nigdy tego nie ukrywałam, wszyscy moi znajomi i rodzina o tym wiedzieli, nie wstydziłam się tego i nie wstydzę, powiem więcej – z czasem byłam i jestem z tego dumna. Uważam, że to inni ludzie są „biedni” bo męczą się sami z niedoskonałościami swojej psychiki. Teraz wszyscy widzą moją odmianę (biorę pod uwagę fakt, że są i tacy, którzy się zapewne z tego cieszą) i też jestem z tego dumna.
Na czym ta moja odmiana polega napiszę jutro.
Z ochotą wracam do pisania po krótkiej przerwie. Dziś chcę i jestem gotowa pisać dalej. Postanowiłam zerwać z dotychczasowym uporządkowaniem swojego życia. Czas na spontaniczność. Z ulgą stwierdzam, że jest mi lekko, nie czuję się wszystkim przytłoczona i za wszystko i wszystkich odpowiedzialna. To dzięki „naprawie” mojej psychiki, innego podejścia do problemów: teraz mam poczucie własnej wartości i tego, że do tej pory świetnie sobie radziłam w życiu bez niczyjej pomocy. To czego dokonałam to jest moje dzieło. Czuję się niesamowicie wolna, żyję własnym życiem, a problemy traktuję jako coś normalnego. Nie wpadam w histerię, że znowu mnie coś spotkało. Wszystkie problemy traktuję naturalnie, traktuję je jako do rozwiązania, a jeśli nie – to trudno. Obecnie problemy stanowią dla mnie wyzwanie, a nie wpływają destrukcyjnie na moją psychikę. Jedynie co mnie przeraża to myśl, że przez tyle lat „męczyłam” się swoim życiem, być może byłam też uciążliwa dla innych – tego nie wiem i nie chcę wiedzieć. Mam plany, odważnie egzekwuję swoje prawa, głośno mówię o swoich emocjach i oczekiwaniach. To niesamowite co się podziało. Pamiętam i chcę pamiętać o tym czego nauczyłam się o sobie podczas spotkań w ośrodku. Wiem, że same leki w depresji nie pomogą, a jeśli, to na krótką chwilę. Cieszy mnie wszystko czego dotychczas dokonałam, jestem pewna siebie i noszę głowę wysoko podniesioną. To niesamowite (być może się powtarzam, ale nic mnie to nie obchodzi). Żyję swoim życiem i innym też na to pozwalam. Pod koniec dnia jestem naturalnie zmęczona, a nie przytłoczona, udręczona i „zmasakrowana”. Chcę utrzymać taki „stan ducha”, a ponieważ poznałam jak może być fajnie, to pomoże mi pamiętać o tym czego nauczyłam się o sobie podczas spotkań. Dobrze, że takie poradnie istnieją szczególnie w obecnych czasach ogólnego zagubienia, pogoni za nie wiadomo czym. Mam wiele szacunku dla ludzi, którzy pomagają wyjść „innym z dołka”.
Sama też pomagam ludziom (tak zostałam wychowana) ale na innych niż kiedyś, myślę że zdrowych zasadach. Ludziom zależy teraz na mnie, a nie mnie na wszystkich i za wszelką cenę. To niesamowite. Wszystkie przemyślenia o których piszę dotyczą zarówno życia rodzinnego, prywatnego jak i zawodowego, społecznego. Czuję się lekko, z ochotą otwieram rano oczy. Niepokoi mnie tylko fakt, że odkąd poznałam samą siebie, swoje mocne i słabe strony, odczuwam wzmożony apetyt i zaczynam niebezpiecznie przybierać na wadze. Chcę w najbliższym czasie i nad tym zapanować.
Jestem z siebie dumna także dlatego, że wiedziałam gdzie się udać ze swoim „życiem”. Jestem bardzo wdzięczna ludziom, którzy mi pomogli, zarówno tym z Ośrodka Psychoterapii, jak i osobom z mojego otoczenia, przyjaciołom.
Fajnie jest żyć ze świadomością, że nie żyję na bezludnej wyspie.
Czuję niesamowitą ulgę i wdzięczność..., że mogłam tam przychodzić, być i pracować nad sobą... To niesamowite.
Jednak mam potrzebę napisać coś jeszcze.
Z wykształcenia nie jestem psychologiem, ale uczyłam się podczas nauki o psychoterapii indywidualnej, zbiorowej, miałam zajęcia z psychologii klinicznej i cieszę się, że mogłam praktycznie przy okazji problemów „ze sobą” , na sobie to „przerobić”. To kolejne doświadczenie życiowe i też niesamowite, i jakie ważne.
Doświadczenia z własnych kontaktów w Ośrodku wykorzystuję teraz do bacznej i wnikliwej obserwacji oraz słuchania innych ludzi. To też jest niesamowite ile można zauważyć. O swoich błędach już wiem, wiem też gdzie inni je popełniają, to też daje mi siły, pewności swojej wiedzy, doświadczenia, radzenia sobie w życiu. Czasem też szczerze współczuję innym, że nie widzą tego co ja.
Jestem teraz postrzegana przez innych jako osoba zrównoważona, rozważna, niezależna, śmiała, odważna, pewna, która wiele przeżyła i myślę, że się nie mylą. Ja też tak czuję. Tego jestem pewna. Jednak sama tej prawdy, bez fachowej pomocy, nigdy bym nie dostrzegła. Tego też jestem pewna.
Pozytywnym dla mnie zjawiskiem było także to, że byłam silnie umotywowana żeby sobie samej pomóc i zwalczyć: być może już tak byłam bardzo sobą zmęczona.
Cieszę się na kolejną wizytę u psychologa- aczkolwiek ostatnią.
Depresja to straszny stan i może przekreślić całe dotychczasowe życie człowieka, kto przez to przeszedł ten wie.
Jeszcze raz dzięki za wszystko.
Podobnie jak większość osób leczących nerwicę miałam trudne dzieciństwo. Ojciec często stosował wobec nas, swoich dzieci i żony, przemoc fizyczną i psychiczną rujnując w nas poczucie bezpieczeństwa i własnej wartości. Mama kochała nas, dawała nam dużo ciepła i starała się nas bronić przed ojcem.
Mając tak różnych rodziców w późniejszym życiu funkcjonowałam jakby w dwóch różnych światach. Jeden z nich był dobry, bezpieczny – wśród kilku bliskich, zaprzyjaźnionych osób. Drugi świat tworzyli pozostali ludzie. W tym drugim świecie nie czułam się bezpieczna, a chwilami czułam się wręcz zagrożona. Nie miałam do tych ludzi zaufania, wydawali mi się nieprzychylni, nie chciałam bliskości z nimi. Niestety, ludzi tych było znacznie więcej niż osób tworzących świat przyjazny. Od dziecka byłam nerwowa i lękliwa, zasłyszane wypowiedzi odbierałam bardzo osobiście, dlatego zamykałam się w sobie i izolowałam od otoczenia. Doszukiwałam się ukrytych podtekstów, a wszelkie krytyczne komentarze uważałam za skierowane pod moim adresem – co niekoniecznie okazywało się prawdą. Miałam poczucie, że jestem źle odbierana przez otoczenie, źle się z tym czułam i to dodatkowo utrudniało mi pozytywny kontakt z innymi. Starałam się też ludziom przypodobać, uśmiechałam się i próbowałam rozmawiać – wbrew sobie. Moje działania przynosiły efekt odwrotny od zamierzonego.
Po kilku miesiącach terapii przestałam doszukiwać się krytycznych ocen mojej osoby i uporałam się z towarzyszącymi temu zatruwającymi emocjami. Udało mi się wtedy nawiązać kilka nowych, dobrych relacji, które sprawiły, że poczułam się akceptowana i lubiana. Te nowe pozytywne emocje pozwoliły mi jeszcze lepiej czuć się również z osobami, które wydawały mi się teraz jakby bardziej przychylne. Dalsze miesiące terapii oraz nowe okoliczności życiowe sprawiły, że poczułam w sobie siłę i odwagę, żeby podjąć decyzje, których dotychczas bardzo się bałam. Rozpoczęłam nowy etap w życiu.Nadal pojawiają się różne problemy, ale już nie czuję się nimi przytłoczona. Podchodzę do nich jak do zwykłych trudności, które należy jakoś rozwiązać dbając jednocześnie o to, żeby być na dobrej stopie z innymi.
Wiele w życiu przeszłam i teraz czuję, że jestem silniejsza. Wierzę, że poradzę sobie mimo problemów, choć niewykluczone, że będę jeszcze potrzebowała wsparcia psychicznego.
Choroba, konflikty w rodzinie, śmierć ojca, ciężka moja operacja,utrata pracy doprowadziły mnie do ruiny psychicznej. Pojawił się smutek, apatia, niemożność radowania się z czegokolwiek, zupełny brak aktywności, utrata zainteresowań, niechęć do spotkania się z ludźmi, lęk przed utratą kontroli, „zwariowaniem”. Zostałam sama w domu. Poczucie beznadziejności, niska samoocena, poczucie winy, uczucie wewnętrznego napięcia doprowadziły do dwóch prób samobójczych. Trzykrotnie przebywałam w szpitalach na oddziale psychiatrii. Podawano mi wiele środków farmakologicznych. Leki te jednak nic mi nie pomagały, a stan psychiczny pogarszał się. Rozpoznania lekarzy brzmiały zaburzenia adaptacyjne, przewlekła depresja. Korzystałam z częstych wizyt u lekarza psychiatry.
Minęło osiem miesięcy, a moja choroba trwała dalej i zupełnie uniemożliwiała normalne życie. Zmieniłam lekarza psychiatrę i od września 2010 roku rozpoczęłam psychoterapię w tutejszym ośrodku. Terapia odbywała się raz w tygodniu i trwała 50 minut. Leczenie polegało przede wszystkim na pomocy mi w dotarciu do wewnętrznych, nieuświadomionych konfliktów, ich odkryciu i uświadomieniu, po to by móc lepiej radzić sobie z własnym przeżywaniem i funkcjonowaniem. Na różnych przykładach począwszy od dzieciństwa mówiłam o swoich przeżyciach i związanych z nimi uczuciami.
Psychoterapeuta na każdych zajęciach był bardzo skupiony na moich problemach, ani jednego zdania nie powiedział ani o sobie ani o swoich problemach. Nigdy niczego nie sugerował jak mam postąpić, jedynie doradzał mi, żebym wszystko dobrze przemyślała. Był jedynym człowiekiem, który mi nie powiedział „weź się kobieto w garść”. Rozumiał, że moja dusza jest chora, że nie udaję. Pomagał mi „przetrawić” różne uczucia. Na terapii to ja dużo mówiłam. Psychoterapeuta mówił znacznie mniej (mało), ale cokolwiek powiedział prawie do dzisiaj pamiętam. Z jego ust padały np. takie zdania:
-uczucia się zagruzowały,
-trzeba odgruzować uczucia,
-pani surowo się ocenia,
-żeby smutek był smutkiem a nie niszczył,
-żeby te zdarzenia były refleksją,
-umieć się zdystansować,
-umieć się obronić przed rodziną,
-taka jest rzeczywistość,
-w jakiej pani jest skórze?
-w tych nowych warunkach muszę sobie na nowo ułożyć życie.
Uświadomił mi, że osiągnęłam dno człowieczeństwa, z którego muszę się wydobyć. Nie opuściłam żadnego spotkania terapeutycznego. Terapia trwała około siedmiu miesięcy. Od pewnego momentu pojawiła się siła do działania, chęć do życia. Prawie wróciłam do swojego stanu zdrowia. Zażywałam wiele leków, teraz jestem na dawce podtrzymującej leczenie.
Mnie terapia bardzo pomogła. Poprawę stanu zdrowia zauważyli również moi znajomi, rodzina oraz lekarz psychiatra. Jestem bardzo wdzięczna za pomoc w dojściu do zdrowia.
Zdjęcie pierwsze –
Obraz przedstawiający świadomość, że złość jest niszcząca.
Mój wniosek – muszę tę złość w inny sposób wypuścić.
Do wnętrza zabija mnie. Samodestrukcja.
Rezultat – po zastosowaniu wniosku i długiej mojej pracy nad sobą - zbawienny !!!!
Zdjęcie drugie –
Obraz przedstawiający świadomość, że nie dopuszczałam dobra.
Dobro – ciężkostrawne,
Radosne – ciężkostrawne,
Mój wniosek – tę złą siłę trzeba zdemaskować i się z nią rozprawić
Rezultat – po zastosowaniu wniosku i długiej mojej pracy nad sobą – zbawienny !!!!
Zdjęcie trzecie –
Obraz przedstawiający moją postać.
Wniosek – to ja teraz jestem odpowiedzialna za to kim jestem i kim będę – nie tata.
Rezultat – po zastosowaniu wniosku i długiej mojej pracy nad sobą – zbawienny !!!!
Zdjęcie czwarte –
Obraz przedstawiający moją przeszłość i teraźniejszość.
Wniosek – nie mogę porównywać mojego dzieciństwa do wszystkiego „teraźniejszego”,
Do tego co mnie otacza, co się dzieje. Na pewno to nie jest takie straszne co mnie spotkało.
Rezultat – po zastosowaniu wniosku i długiej mojej pracy nad sobą – zbawienny !!!!
Zdjęcie piąte –
Obraz przedstawiający moją mieszankę uczuć.
Wniosek – mimo, że moje uczucia są różne od złości do miłości, nie mogę ich blokować.
Muszę je przeżyć a później się zastanowić, jak rozwiązać problem.
Wydaje mi się, że psychologowie też płaczą. Płacz uwalnia uczucia.
Nie wolno mi się wstydzić płakać. Ani złościć jak ktoś płacze.
Niech wyjdzie ta osoba jak nie umie ścierpieć płaczu innej osoby.
Rezultat – po zastosowaniu wniosku i długiej mojej pracy nad sobą – zbawienny !!!!
Zdjęcie szóste –
Obraz przedstawiający Tatę, który odszedł.
Wywarł na moje życie taki wpływ, myślałam że negatywny.
Wniosek – nic nie dzieje się bez przyczyny, nigdy nie ma tylko zła.
Jest dobro i dzięki temu jestem mądrzejsza, dojrzalsza i potrafię rozmawiać ze samą sobą i słuchać samej siebie, swojej duszy.
Rezultat – po zastosowaniu wniosku i długiej mojej pracy nad sobą – zbawienny !!!!
Wiem, że życie będzie mnie dopuszczać wyuczonych starych moich zachowań.
Ale od tego jestem już ja, żeby z tym walczyć.
Pasjonatka fotografii.
Chciałabym w skrócie opisać przebieg mojej choroby – nerwicy. Od trzech lat zaczęło się dziać coś złego w moim organizmie. Na początku myślałam, że cierpię na jakąś straszną chorobę. Kołatania serca, mrowienia i zawroty głowy, uderzenia gorąca, szybko się męczyłam, nie mogłam spać spokojnie, miałam lęki i strach, że stanie się coś złego. Nie potrafiłam optymistycznie myśleć i wszystko widziałam w czarnych kolorach. Czułam się fatalnie, więc chodziłam od lekarza do lekarza robiąc wszystkie badania na jakie mnie skierowano. Na diagnozę czekałam jak na wyrok. Leżałam w szpitalu na kardiologii. Na szczęście wszystkie wyniki okazały się dobre, więc został mi tylko psychiatra.Diagnoza była krótka – nerwica.
Zaczęłam brać leki na depresję, po których szybko doszłam do siebie. Czułam się świetnie. Myślałam – udało się. Po kilku miesiącach odstawiłam leki i niestety choroba wróciła. To co działo się w mojej głowie tylko ja wiem – horror. Bałam się, że zwariuję i zrobię kłopot swojej rodzinie. Znowu wizyta u psychiatry, leki i skierowanie na psychoterapię. Nie mogłam doczekać się pierwszego spotkania z terapeutą. Potrafiłam otworzyć się przed obcym człowiekiem, choć na początku nie było to łatwe. Wierzyłam, że psychoterapia pomoże mi wyleczyć się z tej strasznej choroby. Nie myliłam się, po kilku miesiącach wracałam pomału do zdrowia. Ataki nerwicy mijały. Teraz patrzę na świat inaczej. Wiem, że moje zamartwianie się wszystkim nic nie zmieni. Cieszę się z każdej chwili. To co przeszłam przez trudny okres swojej choroby chciałabym na zawsze wymazać ze swojej pamięci.
Na terapię chodziłam systematycznie.
Teraz wiem, że było warto.
Jestem zdrowa !
Moja „przygoda” z terapią rozpoczęła się niespełna 2 lata temu. Wcześniej pojęcie „nerwicy” obiło mi się kilka razy o uszy, ale nie podejrzewałam, że kiedykolwiek na własnej skórze (a właściwie we własnej głowie) przekonam się co to oznacza... To rodzina i znajomi utwierdzili mnie w przekonaniu, że bez specjalistycznej porady nie będę w stanie stawić czoła własnym, wyimaginowanym problemom.
Moja osobista nerwica wyszła z ukrycia w okresie sesji egzaminacyjnej. Natłok pracy umysłowej obudził demony śpiące w mojej głowie. Ni stąd ni zowąd, zaczęły mnie prześladować myśli z nieuleczalnymi chorobami. Bóle głowy łączyłam z guzem mózgu. Zaczęła się bieganina po lekarzach, wydawanie majątku na różnego typu badania, nieprzespane, roztrzęsione noce... Gdy badania wykazały, iż mojej głowy nie zamieszkują żadni nieproszeni goście, mój wyimaginowany rak przetransportował się do piersi ... z piersi wyruszył w podróż przez żołądek, trzustkę, kości, krew, skórę, aż dotarł do macicy... Każdego dnia żyłam w przekonaniu, że jestem już u kresu życia. Unikałam filmów, książek, stron internetowych, w których była mowa o jakiejkolwiek chorobie śmiertelnej. Byłam świadoma tego, że jestem w stanie powiązać objawy każdej choroby z własnym ciałem. Lęk poczucie zagrożenia towarzyszył mi w każdej minucie dnia i nocy. Każdego dnia czułam jak strach owija się wokół mojej szyi, ciężko było mi złapać oddech, miałam wrażenie, że się duszę. Pewnego dnia zasłabłam w kościele. To zdarzenie obudziło w mojej głowie kolejnego demona... tym razem o wiele niebezpieczniejszego. O ile podejrzenie choroby można zweryfikować przez badania, o tyle na wyeliminowanie podejrzenia opętania nie ma skutecznej metody...
Swoimi bezsensownymi podejrzeniami, dotyczącymi chorób ciała i duszy, zamęczałam najbliższych. Znajomi zaczęli się ode mnie odsuwać, a najbliższa rodzina przeżywała moje problemy równie intensywnie jak ja. Bez przerwy wymuszałam na nich zapewnienia, że nic mi nie zagraża, że nie umieram... Kiedyś byłam osobą wesoła, towarzyską, lubiłam wyjścia do kina, pubów, spotkania ze znajomymi. Aż nagle, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zniknęła cała radość życia. Śmiech i zadowolenie stały się pojęciami niezwykle obcymi. Nic nie było w stanie mnie ucieszyć, bo jak cieszyć się z czegokolwiek skoro za każdym rogiem czyha zagrożenie? Po jakimś czasie zaczęłam dostrzegać jaka jestem żałosna... zamartwiam się problemami, które tak naprawdę są wymysłami osoby „cierpiącej” na zbyt dużą ilość wolnego czasu. Czułam wyrzuty sumienia, że rodzice każdego dnia modlili się żebym nie skończyła ze swoim życiem skacząc z okna czy podcinając sobie żyły. Chciałam znowu cieszyć się życiem, każdą jego minuta i sekundą.
Dzięki terapii czuję , że każdego dnia odzyskuję równowagę psychiczną. Owszem zdarzają się jeszcze myśli zaprzątające głowę chorobą, ale nie jest to już tak intensywne jak kiedyś. Nie czuję już lęku, który kiedyś pojawiał się znienacka, właściwie bez konkretnej przyczyny.
Przerażała mnie myśl, że pewnego dnia obudzę się w szpitalu dla świrów. Jedna sprawa napawa mnie dumą. A mianowicie nigdy nie sięgnęłam po żadne leki uspakajające, psychotropowe. Od samego początku walczyłam z chorobą sama. Jestem przykładem tego, że z problemami psychicznymi można walczyć samodzielnie, bez pomocy medykamentów. Jestem świadoma tego, że nadal jestem na „zakręcie”, ale wiem również, że już tuż za rogiem, już nie daleko, znajduje się ta wymarzona, dawno zapomniana „prosta”. Wiem, że problem znajduje się w mojej głowie, ale z całej siły chcę walczyć, aby wrócić do stanu całkowitej równowagi. Życzę powodzenia każdemu rozpoczynającemu swoją „przygodę” z psychoterapią. Pamiętaj, że tylko Ty jesteś w stanie pokonać swoje osobiste „demony”. Nie wiem czy całkowicie można je wyprosić ze swojego życia, ale wierzę, że można o nich zapomnieć z powrotem usypiając.
Psychoterapia nie pomogła mi do końca opanować lęku, ale wydaje mi się, że stałam się bardziej otwarta. Rozpoczynając psychoterapię byłam nastawiona do wszystkiego pesymistycznie. Nie bardzo wierzyłam, że może mi pomóc. Na początku trudno mi było o wszystkim mówić, jednak z czasem nie odczuwałam już tego problemu. Po każdej wizycie czułam się lżej i odczuwałam więcej siły. Każda wizyta dodawała mi coraz więcej energii. Zaczęłam być coraz bardziej optymistycznie nastawiona. Zaczęłam bardziej rozumieć siebie. Przed psychoterapią unikałam wszystkich sytuacji lękowych. W czasie psychoterapii zaczęłam z nimi walczyć. Jest dużo sytuacji, w których pokonałam lęk. Kiedyś nie potrafiłam rozmawiać nawet przez telefon. Choć dalej jest to dla mnie sytuacja stresowa, pokonuję ten lęk i sama załatwiam swoje sprawy telefonicznie. W czasie lęku nauczyłam się uspokajać i rozumieć, że przecież tak naprawdę nie ma się czego bać. Nabrałam wiele sił i ochoty , żeby sobie pomóc. Nabrałam większej ochoty do życia. Kiedyś pragnęłam jak najwięcej spać, nic nie robić. Na nic nie miałam ochoty. Teraz nastawiam budzik, żeby wcześniej wstawać, żeby korzystać z dnia jak najwięcej. Przed psychoterapią byłam osobą smutną i nie wierzącą w siebie. Teraz jest inaczej. Nie zamartwiam się tak, pragnę iść cały czas do przodu. Nauczyłam się walczyć z negatywnymi myślami. Nauczyłam się mieć własne ja i coraz lepiej mi wychodzi okazywanie swoich uczuć. Psychoterapia nie pomogła mi do końca zwalczyć moją fobię, ale dzięki niej odważyłam się iść na psychoterapię grupową, co kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia. Nabrałam odwagi i większej ochoty, żeby sobie pomagać. Mimo mojego lęku, jestem teraz osobą szczęśliwą. Cieszącą się każdą chwilą i wierzę w to, że mogę sobie pomóc.
.... Zacznijmy od początku.
Moje „doświadczenie’ z psychoterapią zaczęło się ponad 4 lata temu, kiedy to zdiagnozowano u mnie nerwicę (nie wiem czy lękową, czy jeszcze jakąś inną), a jej objawy były dla mnie dość uciążliwe (bezsenność, uścisk w „dołku”, uczucie napięcia).
Trafiłam do gabinetu niewiele wiedząc na czym psychoterapia polega i oczywiście chciałam pomocy „tu i teraz”. Usłyszałam, że psychoterapia to proces wolny, wymagający mojej pracy nad sobą, a efekty mogą przyjść po wielu miesiącach. Do końca to do mnie nie dotarło – dlatego wracam do tych wydarzeń. Ważne jest aby uzbroić się w cierpliwość. Dokuczliwe objawy nie znikną po paru wizytach skoro pracowało się na nie sporą część życia. Ale warto ... bo w końcu po miesiącach pracy nad sobą uzyskałam pozytywne efekty, objawy stopniowo zmniejszały się, aż w końcu zniknęły.
Spotkania w gabinecie zawsze były dla mnie pożyteczne, choć nie zawsze przyjemne np. musiałam prać „brudy” z dzieciństwa, uświadamiać sobie „chore” relacje z rodzicami, odcinać psychiczną pępowinę z mamą, przerabiać nienawiść do ojca za to, że pił i niszczył wszystkich, którzy go otaczali, między innymi mnie.
Była to dla mnie praca nielekka ale najlepsza z form leczenia. Wyjaśnię tu, że wcześniej (zanim podjęłam psychoterapię), trafiłam do poradni psychiatrycznej. Tam lekarz zapisał mi tabletki, których działania kompletnie nie odczuwałam. Objawy nerwicowe z tego powodu tylko się potęgowały ... frustracja rosła. Oczywiście nie jestem specjalista, ale w moim subiektywnym odczuciu farmakoterapia w leczeniu nerwicy może być środkiem pomocniczym łagodzącym uciążliwe objawy, ale nie jedyną formą leczenia.
Praca nad sobą uświadomienie sobie co nas dręczy, rozpoznawanie własnych emocji, potrzeb, relacji z bliskimi, kształtowanie poczucia własnej wartości – to było dla mnie lekarstwo i tylko w gabinecie mogłam to wszystko pozyskać.
Terapia skończyła się po upływie 1,5 roku od pierwszego spotkania, z dobrym dla mnie skutkiem. Poznałam siebie, własne słabości, potrzeby, podniosłam swoją wartość we własnych oczach, uporządkowałam relacje, szczególnie z rodzicami ale też z innymi ludźmi.
I o wiele lepiej od tamtego czasu sobie radzę.
Kiedy skończyłam terapię miałam świadomość, że z jednej strony wiele sytuacji trudnych mogę pokonać sama, ale może też zdarzyć się coś, z czym trudno mi będzie się samej uporać. Wtedy należy zwrócić się o pomoc do terapeuty, a nie czekać aż objawy nerwicowe będą tak silne, że nie pozwolą normalnie funkcjonować.
Tak się też stało. Pół roku temu nerwica wróciła, a ja wróciłam do gabinetu. Po raz kolejny dobrze mi to zrobiło. Część wewnętrznych problemów przerobiłam po raz kolejny, a części już nie musiałam, bo już wiem jak sobie z nimi radzić. Byłam pacjentką „do poprawki” i tym razem cała terapia o wiele szybciej się skończyła (trwała pół roku).
Wniosków mam parę:
- już nigdy nie doprowadzę się do takiego stanu w jakim byłam 4 lata temu kiedy to miałam dość silne objawy nerwicowe i nie wiedziałam jak sobie z nimi poradzić
- nie wrócę już do punktu wyjścia sprzed 4 lat – choć czasami wydaje mi się, że w swojej pracy nad sobą „cofam się”, to tak naprawdę idę do przodu i coraz lepiej poznaję siebie.
- Zawsze może zdarzyć się sytuacja dla mnie ciężka, kiedy objawy mogą się odezwać
- Jeśli chodzi o sesje terapeutyczne to uczą one cierpliwości w pracy nad sobą, umiejętności wyciągania wniosków z tego co się samemu w gabinecie powiedziało i co terapeuta do nas powiedział, pozwalają nabrać dystansu do siebie i otoczenia – nikt nie jest idealny
Nie jest łatwo, ale jakaż satysfakcja kiedy czujemy, że pozbywamy się jakiejś wewnętrznej „schizy”, czegoś co nas gnębiło latami i zaczynamy myśleć inaczej, lepiej dla siebie. Problem, który gnębił mnie i gnębił , a ja wracałam do niego z uporem maniaka. No ale w końcu przestał, a ja BARDZO SIĘ Z TEGO CIESZĘ. Warto było poświęcić czas na psychoterapię bo lepiej mi się teraz żyje...
„Ciemność, widzę ciemność, strach, ból, lęk, czy to moje życie, czy tylko parszywy sen?”.
Tak brzmi początek wiersza, który niegdyś napisałam.
Żyłam w świecie pełnym mroku i lęków, z dala od całego świata.
Przeszłam od tego czasu bardzo długą drogę – szpitale, terapię i uzależnienie lekowe.
Dzisiaj już wiem kim jestem i co chcę osiągnąć w życiu. Psychoterapia, której tak bardzo się obawiałam, zmieniła me życie, pomogła odnaleźć utracone szczęście – prawdziwą mnie.
Zamrożone przez lata emocje znalazły w końcu ujście i nie obawiam się już przeszłości , której nie zmienię, i z radością spoglądam w przyszłość mimo tego, że jest w niej tyle znaków zapytania i niepewności.
Wyboista ścieżka, którą niegdyś podążałam przez życie na oślep zmieniła się – dalej ma wiele zakrętów i mrocznych zakamarków, ale ja cały czas widzę słońce - które świeci tylko dla mnie, to słońce, to wiara we własne siły i utracona niegdyś nadzieja.
Jest we mnie jeszcze wiele małych lęków – ale świadoma ich, nie boję się. Wiem, że ciągle muszę pracować nad sobą, żeby nie zgubić skarbu, który otrzymałam podczas terapii - drogocennego skarbu – siebie, bo Bóg mi świadkiem, że nie wiedziałam kim naprawdę jestem. Dziękuję z całego serca.
Przede wszystkim jestem silniejsza.
Zmagania z depresją, nerwicą lękową i przeżycie tego wszystkiego, tych emocji które w ciągu tych ostatnich miesięcy musiałam przeżyć tak intensywnie, i to że poradziłam sobie z tą chorobą, sprawiło, że poczułam się o wiele silniejsza. Jestem dumna, że udało mi się tyle osiągnąć, że uniknęłam szpitala i poradziłam sobie. Jestem dumna, że jestem tu gdzie jestem obecnie i z tego jaka teraz jestem. Nie żałuję już tego co się stało złego w moim życiu, tylko wyciągam wnioski z tych zdarzeń. Wszystko ma swój cel, a mi pozwoliło to wiele się nauczyć i dowiedzieć o sobie.
Obserwuję przypływ energii, o wiele częściej się uśmiecham, jestem radosna.
Terapia nauczyła mnie w zupełnie inny sposób podchodzić do rozwiązywania problemów oraz bacznie obserwować siebie i swoje emocje. Staram się nie marnować czasu i energii na sprawy i sytuacje, na które nie mam wpływu. Ten zyskany w ten sposób czas i energię wykorzystuję na rzeczy ważne dla mnie - spotkania z przyjaciółmi, drobne przyjemności i odpoczynek.
Wiem, że zawsze będę już zwracać uwagę na drobne sygnały organizmu , aby możliwie szybko wychwycić wszelkie anomalie i poprzez zastanowienie się nad rozpoznaniem emocji, które je wywołują, rozwiązywać wewnętrzne konflikty.
Zdałam sobie sprawę z potęgi umysłu i ciągle nie mogę się nadziwić jak wielki wpływ na nasze życie ma nasz umysł, nasze nastawienie.
Zdaję sobie sprawę, że wiele jeszcze przede mną – muszę do końca rozprawić się z własnym potworkiem, napadami głodu, lękiem przed bliskim związkiem i zaangażowaniem się, poprzez pełną akceptację siebie i przyzwoleniem sobie na odczuwanie odwzajemnionej miłości. Jestem na dobrej drodze i wiem, że to zależy tylko ode mnie. Dzięki terapii, wiem już w czym tkwi problem, jaka jest jego geneza i w jaki sposób walczyć o siebie, aby go rozwiązać. Teraz już wszystko w moich rękach, a to wszystko zawdzięczam terapii.
Dziękuję za szansę na lepsze życie bez lęków!!!
Psychoterapia była dla mnie bardzo trudnym doświadczeniem, lecz okazała się jedynym skutecznym sposobem na walkę z depresją i uzależnieniami. Dzięki terapii uświadomiłam sobie, że depresja była wybieranym przeze mnie sposobem na radzenie sobie z trudnymi sytuacjami. Za jej pośrednictwem wielokrotnie otrzymywałam wsparcie ze strony wielu osób, skupiałam na sobie uwagę lekarzy i terapeutów. Uchylałam się od odpowiedzialności za swoje życie. Leki antydepresyjne i uspokajające dawały mi poczucie bezpieczeństwa, pozwalały kierować emocjami i uczuciami. Sytuacja „choroby” powodowała, że czułam się osobą niebanalną, dawała mi poczucie wyjątkowości.
Proces psychoterapii pomógł mi dotrzeć do źródła moich problemów i przeżyć związane z tym negatywne uczucia: smutek, żal, rozpacz, wściekłość, nienawiść. Podczas terapii także uświadomiłam sobie, że wraz z jej zakończeniem nie zakończy się przeżywanie, gdyż całe życie człowieka wypełnione jest różnymi emocjami, a ich przeżywanie jest właściwą drogą do uzdrowienia. Uciekanie od przeżywania, zamykanie się w sobie, tłumienie emocji za pomocą leków czy innych używek jest błędnym kołem - po krótkotrwałej uldze nasila nerwicę i rujnuje organizm.
W momencie zakończenia psychoterapii moje samopoczucie uległo pogorszeniu, pojawił się smutek, bezsenność, napady głodu, uporczywe bóle głowy i bóle w mostku.
Pojawiła się pokusa aby wrócić do leków antydepresyjnych. Włączył się wyuczony mechanizm ucieczki w chorobę w trudnym momencie, jakim jest rozstanie z psychoterapeutą i konieczność samodzielnego zmierzenia się z rzeczywistością. Jednak „uleczona” terapią dałam sobie prawo do przeżycia rozstania i związanego z nim smutku i strachu. Uważam, że jest to normalna reakcja na rozstanie z kimś znaczącym.
Za „uleczenie” w moim przypadku uważam wyjście z uzależnień, uświadomienie sobie, że depresja była moim wyborem, a wreszcie świadomość, że przeżywanie wszystkich emocji pozytywnych i negatywnych jest jedynym sposobem na osiągnięcie stabilizacji emocjonalnej. Psychoterapia stała się dla mnie źródłem wewnętrznej siły, niezależności i dojrzałości. Dzięki niej zdałam sobie sprawę że to, jak wygląda moje życie, nie jest dziełem przypadku lecz konsekwencją mojej postawy życiowej.
Wiem też, że od mnie będą zależały moje relacje z bliskimi, a także to, że mogę zmieniać to na co mam wpływ. Muszę pogodzić się z upływem czasu oraz z tym, że życie kończy się śmiercią, gdyż taka jest kolej rzeczy, jednak mogę zrobić wszystko, aby przeżyć życie możliwie najlepiej.
Sukces psychoterapii zawdzięczam terapeucie, a także swojej pracy, motywacji i zaangażowaniu.
W wieku 38 lat byłem po rozwodzie, dzieci uczęszczające do szkoły. Brak stałej pracy, kłopoty finansowe. Mało wiary w siebie, lenistwo.
Na pierwszym spotkaniu psychoterapeuta uważnie mnie wysłuchał i poinformował, że terapia będzie długa. Uczęszczałem regularnie raz w tygodniu przez pół roku. Psychoterapeuta był zawsze punktualny i przygotowany do spotkania ze mną. Po każdej rozmowie wychodziłem mądrzejszy, łatwiej mi było zrozumieć problem, potrafiłem ujrzeć go w innym świetle. Były trudne pytania, trudne odpowiedzi. Byłem bardzo szczery. Polubiłem psychoterapeutę i rozmowy. Należy pamiętać, że psycholog nie jest cudotwórcą, który w sekundę rozwiąże każdy problem, choć nie raz tak bywało.
Nie obciążałem najbliższych swoimi problemami – psychoterapeuta zawsze aktywnie mnie słuchał.
Stałem się silniejszy, nauczyłem się rozumieć pewne sprawy, przestałem się obwiniać za błędy, uwolniłem się od wielu wyrzutów sumienia. Robiłem postępy, byłem chwalony. Były momenty, w których jak w lustrze psychoterapeuta odbijał rzeczywisty obraz sytuacji. Dostałem dużo serdeczności i ciepła, mam równowagę wewnętrzną. Chętnie przychodziłem na terapię. Psychoterapeuta zawsze miły i kulturalny – stworzyliśmy atmosferę przyjaźni.
Przed świętami poczułem się samotny i opuszczony, nie chciałem spotkać się z rodziną, po trzech rozmowach święta spędziłem z najbliższymi.
Na początku terapii określiłem cel spotkań - chciałem być lepszym człowiekiem – bardziej pracowitym, systematycznym, lepszym ojcem. Cel osiągałem stopniowo, dzisiaj czuję się lepszym człowiekiem i nadal nad sobą pracuję. Bardzo mi zależy.
Po terapii poczułem się bardziej wartościowy, męski, decydujący o swoim życiu. Podejmuję bardziej dojrzałe decyzje, mam więcej siły. Czuję więcej radości w sobie, więcej chęci do życia, poznałem ciekawą kobietę, spełniam się.
Psychoterapeuta jest pracowity i pomaga konsekwentnie dążyć do wyznaczonego celu.
Dziękuję za dziesiątki szczerych rozmów, za wiedzę jaką mi przekazał.
Dziękuję za trening autogenny, za odstawione leki uspokajające. Dzięki za uśmiech. Psychoterapeuta dał mi wiarę w siebie, cierpliwość, dużo pokory, nauczył mnie pokory.
Czasem rozwiązania przychodzą na końcu terapii – należy dotrwać do końca. Ważna jest szczerość i zaufanie.
Terapia ?!
Samo słowo jest dla mnie przerażające, tzn. było przerażające.
O samym początku terapii nie mogę powiedzieć niczego miłego. Sama myśl o tym, że obcej osobie mam opowiadać o sobie była tak dołująca, że odechciewało mi się żyć. Myślałam sobie, po co ja się mam tak męczyć - to nie dla mnie! Ale z drugiej strony , myślałam sobie że może coś w tym jest. Tylu ludzie mówi , że pomógł im psycholog, że dzięki psychoterapii odmienili swoje życie. Wiec może w tej terapii naprawdę coś jest? Tylko czy akurat mnie to pomoże?
Pomogło!!!
Pierwsze sesje będę chyba pamiętać do końca życia. To naprawdę nie było przyjemne. Mówienie o sobie, o swojej rodzinie było czymś upokarzającym. Powiedzieć komuś obcemu, że wszystko jest idealne i różowe - nie było to przyjemne. Czułam się jak zdrajca rodzinny. No i ta myśl „co ta obca osoba będzie sobie teraz o mnie myśleć !!”
Wiedziałam, że muszę zaufać psychoterapeucie. Tylko jak ?? To, że mój psychoterapeuta jest mężczyzna też mi nie pomagało. Z czasem przekonałam się, że to jest mój plus. Mężczyźni są jednak bardziej konkretni niż kobiety. Chociaż pytanie zadane przez mężczyznę, co znaczy dla mnie i czym moim zdaniem jest „kobiecość” było bardzo zaskakujące. Ale nie to było najgorsze. Najbardziej nieprzyjemne było mówienie o moich relacjach z siostrą. I z ojcem. Teraz już wiem, że za bardzo im we wszystkim ustępowałam, i że za bardzo chciałam ich zadowolić. Nigdy nie będę moja siostrą. I nie chcę nią być!!!
Bardzo pomógł mi w mojej chorobie mąż. Gdyby nie on, zrezygnowałabym z terapii po pierwszych wizytach.
A czego się nauczyłam? Używania słowa „chcę”!!
Teraz wiem, że „chcę” wcale nie oznacza kaprysu rozpieszczonego dziecka. Wiem także, że jestem wredna. Wiem już także , że czasem trzeba być egoistą i nie jest to nic złego. Jeszcze nie w każdej sytuacji mówię to co myślę, ale coraz lepiej mi to wychodzi.
No i co najważniejsze, nie trzymam się już kurczowo męża. Nie mam wiecznego poczucia winy, nie męczą mnie już wyrzuty sumienia.
Wiem, że częściej się uśmiecham. I jak to mówią: „Co cię nie zabije to cię wzmocni” – skoro terapia mnie nie zabiła, to musi mi pomóc. Wiem, że muszę nauczyć się jeszcze cieszyć z tego co mam. Nie muszę, ja chcę.
A wiem, że mam wiele. Mam męża, który mnie kocha i którego ja kocham. Mam rodziców, rodzeństwo, siostrzeńców i jeszcze bardzo dużo rzeczy do zrobienia.
Psychoterapię rozpoczęłam przed trzema miesiącami po półrocznym leczeniu farmakologicznym, które nie przyniosło większych efektów. To jest drugi ciężki epizod nerwicowy w moim życiu. Na „ lekkie” stany lękowe i zaburzenia somatyczne cierpię już od dziesięciu lat, jednakże całe swe oblicze choroba okazała cztery lata temu, gdy po ciężkich przejściach odezwała się z całą mocą, a do tego jeszcze doszła depresja, co skończyło się moim trzymiesięcznym pobytem w szpitalu psychiatrycznym. Po rocznej farmakoterapii powróciłam do stanu normalności, lecz to co przeżyłam położyło się cieniem na całe moje życie. Zaczęłam się bać, już nie tylko losu, który mnie od dziecka nie rozpieszcza, ale także choroby, która czyni z życia piekło...
Do kolejnego jej nawrotu doszło dwa lata temu, po narodzinach mojego drugiego dziecka.
Zaczęło się od objawów somatycznych: duszności, kołatania serca, uderzenia gorąca, bóli w różnych częściach ciała, ale zmienił się także mój sposób myślenia, przeżywania i oceniania rzeczywistości. Traktowałam to jako przejściowy kryzys, który minie, lecz on nie mijał. Objawy zaostrzyły się, pojawiły się obsesje, które przesłaniały me myśli i czyny od świtu do nocy, zaburzenia snu, rozchwianie emocjonalne, które w ciągu paru minut wpędzić mogło mnie od stanu euforii do całkowitego przygnębienia i odwrotnie. Stres towarzyszył mi w ciągu całego dnia, niezależnie od sytuacji towarzyszących, a lęki zaostrzyły się do takiego poziomu, że miałam po kilka ataków dziennie, również w nocy. Czasem czułam się tak źle, że wychodząc z domu nie umiałam do niego wrócić, miałam silne zawroty głowy, a moje ciało było napięte aż do samych nóg, nie pozwalało mi to na zrobienie kroku naprzód...
Wtedy stwierdziłam, że pora się leczyć. Odwiedziłam psychiatrę, zaczęłam przyjmować lekarstwa, które jednak w minimalnym stopniu tylko pomagały. Wtedy dowiedziałam się, że tylko gruntowna psychoterapia u dobrego specjalisty może mi pomóc.
Tak właśnie trafiłam do tutejszego Ośrodka z nadzieją, że tu odnajdę drogę do wyzdrowienia.
Początek był trudny, byłam kłębkiem zaniepokojenia, a w mojej duszy mieszkała czarna rozpacz po traumatycznych przeżyciach z przeszłości, trudnej obecnej sytuacji życiowej i ogromny lęk przed przyszłością. Moje początkowe wyznania i wnioski były dosyć chaotyczne, lecz wspólnie z terapeutą szybko odnaleźliśmy drogę do rozwikłania mojej przeszłości, spojrzenia na wszystko jeszcze raz, już z bezpiecznego dystansu.
Zaczęłam szybko rozwikływać co się dzieje i dlaczego, oraz uświadamiać sobie, że można inaczej, a przede wszystkim mniej się bać.
Przeszłość powoli ukrywa się w cień i większość złych przeświadczeń nie rzutuje już tak silnie na moje podejście do życia i zachowanie. Lęki bardzo szybko odeszły, a obsesje również tracą na swej mocy, pozwalając mi w miarę normalnie funkcjonować. Niepokój i wewnętrzne rozbicie są coraz mniejsze i pojawia się klarowniejszy obraz siebie i świata. Moje plany, pragnienia i marzenia staja się pewniejsze i bardziej możliwe do zrealizowania.
Nauczyłam się, że nie wolno napawać się złymi myślami, które wszystko psują. Ogólnie poczułam się silniejsza i pewniejsza.
Niepewność jest moją zmorą życiową i na tym etapie terapii chciałabym ugruntować pewność i wiarę w siebie, w ludzi, pozbyć się resztek zwątpienia i nauczyć pozytywnego myślenia oraz wszelkich innych działań służących do trwania w dobrej kondycji psychicznej. Chciałabym dowiedzieć się jeszcze, jak radzić sobie w sytuacjach trudnych i kryzysowych oraz co jeszcze w sobie zmienić, by móc w przyszłości powiedzieć : „ jestem spokojnym człowiekiem”.
Od kilku lat mam problemy na tle nerwicowym. Na początku gdy rozpoczęłam leczenie, myślałam, że jeśli tylko będę uczestniczyć w terapii to wszystkie moje problemy, trudności związane z nerwicą znikną i zostaną same załatwione. Dopiero po paru sesjach uświadomiłam sobie, że niestety tak nie jest. Dotarło to do mnie, że przebieg terapii, leczenia, przede wszystkim będzie zależał ode mnie, od pracy nad sobą, nad swoim myśleniem, postępowaniem itd.
Moje życie przez bardzo długi okres czasu oparte było na ciężkich i trudnych dla mnie przeżyciach, które bardzo zostały utrwalone w mojej psychice. Powodowały przez wiele lat powstawanie wiele różnych natrętnych myśli, doprowadziło to do zamknięcia się w sobie jak i również przed rówieśnikami. Nie potrafiłam zaakceptować siebie, odczuwałam duże poczucie beznadziejności, widziałam świat tylko w czarnych kolorach. Przede wszystkim myślałam, że wszystko co złe tylko mnie dotyka i że w życiu już nie będę mogła nic osiągnąć, bo wydawało mi się iż zawsze będę skazana na wszelkie niepowodzenia.
Jednak psychoterapia wpłynęła na moje życie w znaczący sposób, pozwoliła mi w końcu otworzyć oczy na świat jak i również przede wszystkim na moje życie. Poprzez docieranie do przyczyn powstających problemów wiele różnych istotnych spraw mogłam w końcu w inny sposób zrozumieć. Z czasem wszystko zaczęło się powoli coraz bardziej rozjaśniać. Uzyskałam wewnętrzny spokój, stabilizację psychiczną, a pomogło mi w tym konfrontowanie z lękiem, nie poddawanie się, jak i również silna wiara że pokonam ten silny strach. Zdaję sobie sprawę, że istnieje jeszcze kilka problemów, z którymi się jeszcze nie do końca uporałam, ale mam w sobie głęboką siłę, motywację i nadzieję, że w końcu wyjdę z tej choroby i że będę mogła się w pełni cieszyć swoim życiem jak i również swoich bliskich.
Psychoterapia jest działaniem psychoterapeuty na naszą psychikę. Powołuje naszą uśpioną zdolność do działań, mobilizuje nasz umysł, nasze ukryte niewykorzystane możliwości.
Rolę psychoterapeuty rozumiem jako działanie na psychikę chorego w kierunku:
- Uaktywnienia jego (naszego) myślenia, wyciągnięcia wniosków z naszych (i naszych bliskich) błędów popełnionych w całym życiu, w celu uniknięcia ich w przyszłości, spowodowania lżejszego życia, zdrowia
- Utrwalenia dobrych nawyków, zachowań i odwagi.
- Myślenia o sobie, o możliwości realizacji swoich marzeń, planów, ambicji, życia zgodnie ze swoją naturą.
- Wzmacniania swojego charakteru, woli, osobowości, swojego ja oczywiście w granicach norm społecznych.
- Uaktywniania lub wzmacniania naszej odwagi w wypowiadaniu i obrony swojego zdania, otworzenia się do innych osób.
- Doceniania własnej godności osobistej, wymagania tego od innych.
Psychoterapeuta otwiera nam oczy na świat, które zamknięte były, gdy nasze życie składało się tylko z problemów, naszej bezradności, beznadziejności. Życie, które dla niejednego nas było bez wyjścia i dlatego widzieliśmy tylko dno, wszystko w czarnym kolorze.
Psychoterapeuta wyciąga z nas jeszcze tą nadzieję i poprzez działanie (jak wyżej) powoduje, iż odkrywamy, że jesteśmy jeszcze do czegoś zdolni. Coś możemy dla siebie zrobić. Zmienia nasze myślenie, a my zmieniamy nasze życie na lepsze.
Od prawie trzech lat korzystałam z psychoterapii. Dzięki niej odkryłam ogromne pokłady dobrych uczuć, które dotąd nie mogły wydobyć się spod ciężkiej warstwy złości, niechęci, goryczy, nagromadzonych w ciągu lat. Psychoterapia pozwoliła mi uporać się z ciężarem negatywnych życiowych doświadczeń. Teraz potrafię wykorzystać je jako swoją siłę, nie jak wcześniej, gdy sprawiały, że czułam się kimś gorszym.
Za bardzo ważną uważam empatię psychoterapeuty i to, że potrafimy uwierzyć w jej autentyczność. Bez tego niemożliwym byłoby otwarcie, zaufanie, co uważam za najważniejsze w psychoterapeutycznej relacji. Przeszłość, zwłaszcza ta zła nie musi determinować naszego życia. Można się z nią uporać i uczynić życie pełniejszym, bogatszym, pogodniejszym. Wierzę w to dzięki psychoterapii. Kosztuje sporo wysiłku i wymaga dużej odwagi by poznać siebie samego. Ale trud się opłaci. Najcenniejsze jednak jest dla mnie przekonanie, że to ja, poprzez wewnętrzny świat przeżyć, doznań, refleksji mogę kształtować i ulepszać rzeczywistość i stosunki z ludźmi. Szkoda, że ciągle u nas psychoterapia nie jest popularna i powszechna. Wielu ludzi cierpi zupełnie niepotrzebnie, nie wiedząc, że na ich smutki istnieją proste recepty. Czuję ogromną wdzięczność w stosunku do Psychoterapeuty, wiem jednak, że proces zmiany dopiero się zaczął i tak naprawdę to trwa całe życie.Jestem osobą wrażliwą. Korzystam z psychoterapii od ponad roku. W wyniku poczucia krzywdy, jaka mnie w życiu spotkała, często zadaję sobie pytanie: dlaczego właśnie mnie to się przydarza ?
Przeżycia spowodowały moją chorobę duszy i ciała, a potem uzależnienie od leków i najbliższych. Lekarz (ortopeda) skierował mnie do psychoterapeuty, mimo mojego dość małego przekonania o wyborze leczenia. W duszy jednak marzyło mi się, by ktoś postawił mnie na nogi, gdyż życie do tej pory było dla mnie przymusem. Z czasem moja wiara w dobry wybór i pozytywny efekt leczenia u terapeuty wzrastały. Udało mi się posługiwać szczerością, która jest warunkiem postawienia szybkiej diagnozy choroby i wyleczenia.
Moje problemy były trudne, nieraz wstydliwe. Moje uczestnictwo w sesjach pozwoliło mi z czasem osiągnąć wewnętrzny spokój, stan zrelaksowania się, oczyszczenia organizmu z zaległości. Teraz jestem osobą bardziej samodzielną i zaradną. Problemy staram się rozwiązywać w sposób kulturalny, spokojny.
Nie liczę na 100 % naprawy utraconego zdrowia, wystarczy mi to, co mam po sesjach i to mnie cieszy. Wnioski ze spotkań staram się na stałe wprowadzać w życie i utrwalić je, by nie powrócić do pierwotnego stanu choroby.
Nasuwa mi się myśl, że powinniśmy korzystać z pomocy psychoterapeuty jeszcze jako zdrowi, zdający sobie sprawę z naszej nieporadności, z tego, że nie dajemy sobie rady z problemami. Lepiej zapobiegać niż leczyć, jak mówi przysłowie. Szybciej staje się na nogi.Cieszę się, że choć trochę późno, po sesjach uzyskuję jednak dobre efekty leczenia.
Myślę, że nasze problemy wynikają z całego życia (dzieciństwo, małżeństwo, stan obecny). Prosto mówiąc to, co zostało źle zrobione z jakichś przyczyn przez rodziców, nas samych, naszych współmałżonków, nasze dzieci, otoczenie, zaburzyło naszą równowagę psychofizyczną.
Według mnie, psychoterapeuta jest od łatania czarnych dziur naszego życia. Uczy nas jak postępować i uzupełnić naszą wiedzę w rozwiązywaniu problemów i wyjścia z nich.Idąc do psychoterapeuty jesteśmy jak bezbronne dzieci, pragnące pomocy, gdy dzieje się nam krzywda.
Każdy z nas jest trochę więźniem własnego życia. Z wyboru lub z przymusu. Ja chcę z niego wyjść, znaleźć własną drogę życia, by istnieć zgodnie z własną naturą, spełniać w miarę możliwości swoje marzenia, pragnienia, ambicje (bez poniżeń).
Mimo wielkich trudności osiągnięcia tego, mam nadzieję, że i tą walkę pomoże mi wygrać psychoterapeuta.
Na nerwicę cierpiałam od 16 roku życia. Od kwietnia 2007 roku zaczęłam chodzić na terapię do psychologa. Po prawie rocznej terapii śmiało mogę powiedzieć, że inaczej spoglądam na świat, problemom stawiam czoło, otworzyłam się na ludzi. Objawy nerwicy minęły i mam nadzieję, że już tak pozostanie.
Psycholog otworzył mi oczy na problemy, sprawy z mojego życia, które sama bagatelizowałam, lub nie potrafiłam sobie z nimi poradzić.
W dniu dzisiejszym mam większą wiarę w siebie , cenię siebie i to czego dokonałam w życiu. Lęki, wieczne zamartwianie się i pesymizm zostały zastąpione spokojem i radością. Jestem bardzo wdzięczna za to, co zrobiła dla mnie psychoterapia. Odmieniła moje myślenie a wraz z nim moje życie.
Dziękuję !!!
Łatwiej mi było przyjąć do wiadomości, że cierpię na jakąś chorobę fizyczną (choroba serca) niż psychiczną. Moje złe samopoczucie spowodowało, że swoje życie podporządkowałam chorobie (unikałam sytuacji stresujących dla mnie: jazdy środkami komunikacji publicznej, stania w tłumie, itp.). Autobus zastępowałam rowerem albo wędrówką pieszą, tłum ludzi musiałam mieć zawsze przez sobą (zajmowałam miejsca ostatnie, przy drzwiach, gdzie możliwość ucieczki była najlepsza). Próbowałam z tą nienormalnością walczyć, ale nie udawało mi się. Najgorsze było tłumaczenie bliskim, dlaczego rezygnuję z tego, czy tamtego. Zawsze patrzyli na mnie jak na wariatkę czy dziwaka. Dlatego zaczęłam unikać zwierzania się czy tłumaczenia. Rezygnowałam z wyjścia, pozostawałam w domu, gdzie było wszystko w porządku. W mojej głowie na dobre zagościł lęk, strach, obawa o moje zdrowie. Wymyślanie czarnych scenariuszy stało się moją specjalnością. Nie byłam w stanie normalnie funkcjonować, chodzić do pracy. Taka nienormalna sytuacja trwała ok. 4 lata. Na początku próbowałam sobie sama pomóc czytając różnego typu książki, poradniki o tematyce psychologicznej. Wszędzie wskazana była terapia jako jedyna najskuteczniejsza walka z moją chorobą. W sumie trzykrotnie rozpoczynałam terapię (zawsze u innego terapeuty). Może brakowało systematyczności, albo nie widziałam efektów, w każdym bądź razie rezygnowałam po kilku sesjach. Kolejne pogorszenie mojego samopoczucia spowodowało, że postanowiłam sobie: „do trzech razy sztuka”. Rozpoczęłam po raz trzeci terapię. I tym razem wytrwałam do końca. Na początku było trudno, nie za bardzo wiedziałam, o czym mam mówić. Na szczęście, zawsze znalazł się jakiś temat, problem do omówienia. I tak powolutku, krok po kroku razem z psychoterapeutą dokonałam podsumowywania mojego życia. Psycholog otworzył mi oczy na problemy, sprawy z mojego życia, które sama bagatelizowałam, lub nie potrafiłam sobie z nimi poradzić, ale przede wszystkim nie zdawałam sobie sprawy, że coś jest złe dla mnie, coś mi szkodzi, coś jest dla mnie źródłem konfliktów. Często było tak, że wcale się z nim nie zgadzałam, nie zauważałam problemu (broniłam się jakby sama przed sobą, nie chciałam, albo nie umiałam nazwać rzeczy po imieniu).
Po kilkuletniej terapii śmiało mogę powiedzieć, że teraz inaczej spoglądam już na świat, umiem walczyć o swoje, bronić swoich racji, uczę się asertywności, postępować tak jak dyktuje mi sumienie, a nie jak by życzyli sobie rodzice, dziadkowie, otoczenie. Uczę się mówić „chcę”, a nie „muszę”, uczę się nie traktować życia jako pasma zadań do wykonania, uczę się, że ja mam także prawo być zmęczona, czegoś nie zrobić, popełnić jakiś błąd…
Wszystkie wnioski, spostrzeżenia zawsze sobie notowałam (bałam się, że coś zapomnę, przeoczę). Teraz już po terapii często do nich wracam. Traktuję je jako takie drogowskazy na mojej nowej drodze życia. Wiem, że wiele jeszcze mam do zrobienia, muszę pilnować tego, co już udało mi się zmienić, starać się nie zaprzepaścić tych moich małych sukcesów, nie poddać się w przebudowie mojego myślenia, postępowania.
Jest mi ciężko, bo nie mam wsparcia w mężu (osobie, która powinna być mi najbliższa). Ale wiem jedno, że nie chcę wracać do życia, jakie prowadziłam przed terapią (bo to nie było życie, raczej wegetacja). Poczułam, że można żyć inaczej, choć jeszcze kuleję, czasem potykam się, ale udaje mi się. I to mnie trzyma w przekonaniu, że jednak warto.
Wracam do moich problemów, które udało się przezwyciężyć z pewnym sentymentem i zrozumieniem. Z jednej strony był to okres ciężki, ale z drugiej strony również potrzebny, aby zrozumieć swoje potrzeby, sposób myślenia oraz uzmysłowić sobie swoje błędy. Wiem również, iż przezwyciężenie trudnego okresu w życiu przynosi satysfakcję i daje siłę na przyszłość. Po pokonaniu problemów nerwicowych, człowiek czuje się jak nowonarodzony. Cieszy się każdym dniem, każdą drobnostką, z wewnętrznej siły, która sprawia, że można znowu spokojnie patrzeć w przyszłość.
Spotkania terapeutyczne, w trakcie których szukaliśmy wspólnie odpowiedzi na pytanie, dlaczego reaguję tak a nie inaczej na określone sytuacje, bardzo mi pomogły określić i dopasować swoje zachowanie. Bardzo cenne było również powrócenie myślami do okresu dziecięcego i młodzieńczego, wielu ważnych wydarzeń, które mnie ukształtowały. Cenne również w wymiarze mojego ojcostwa i podejścia do moich dzieci, ich kształtowania.
Zawsze przed spotkaniem miałem poczucie, że będzie one owocne, pomoże mi, da mi siłę. I nigdy się nie pomyliłem. Była to dla mnie ogromna, bezinteresowna pomoc, za którą jestem bardzo wdzięczny.
Z każdym dniem jest lepiej, zamazuje się w pamięci trudny okres, wraca spokój – to ważne i piękne.
Mam fobię społeczną od 6 lat, jednak na terapię zdecydowałam się dopiero pół roku temu. Mój lęk związany był z sytuacjami, w których musiałam w obecności innych coś napisać.
Na początku nie rozumiałam co się ze mną dzieje, doprowadzało mnie to do wielu frustracji, złego samopoczucia, ciągłego zadawania sobie pytania dlaczego akurat mnie się to przydarzyło. Moje złe samopoczucie, zaniżona samoocena, przekładała się na życie codzienne, unikanie pewnych sytuacji, ciągłą kontrolę. Próbowałam na własna rękę z tym walczyć, jednak próby te były nieudane. Zaczęłam unikać sytuacji w których czułam się zagrożona. Trwało to 5 lat, aż w końcu postanowiłam skorzystać z pomocy psychologa. Po konsultacji z psychiatrą, który zlecił psychoterapię połączoną z przyjmowaniem środków farmakologicznych rozpoczęłam psychoterapię w Ośrodku.
Obecnie jestem już na końcu tej drogi i stwierdzam, że szkoda było tych wszystkich lat w ciągłym lęku. Żałuję, że wcześniej nie zdecydowałam się na pomoc.
Psychoterapia pozwoliła mi uwolnić się od lęku. Razem z psychoterapeutą dokonałam podsumowania mojego życia.
Obecnie czuję się fantastycznie. Jestem pewna siebie, nie mam już lęku, lubię przebywać z ludźmi. Odstawiłam już przyjmowanie leków. Czuję się jakbym była innym człowiekiem. Nareszcie odzyskałam wolność!
Jednak najważniejsze jest to, że od początku bardzo wierzyłam w to, że psychoterapia mi pomoże.
Terapia pomogła mi spojrzeć w głąb siebie.
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wiele przeżyć z mojej przeszłości miało tak duży wpływ na moje teraźniejsze życie. Były momenty w trakcie trwania psychoterapii kiedy nie było łatwo, miałam ochotę zrezygnować w z dalszej terapii.
Cieszę się, że mimo iż nie zawsze było łatwo nie poddałam się i doszłam do końca. Teraz wiem, że było warto to przejść. Dzięki terapii inaczej spojrzałam na swoje życie.
Na swoją przeszłość na którą nie mam wpływu i nie mogę jej zmienić.
Na swoją przyszłość na którą w jakimś stopniu mam wpływ.
Dzięki terapii udało mi się naprawić swoje relacje z mężem i rodziną.
W trakcie trwania terapii przeżyłam też kilka bolesnych zdarzeń i dzięki terapii udało mi się przez to przejść, pogodzić i zaakceptować fakt, że są rzeczy na które nie mam wpływu.
Myślę, że przeszłam długą drogę, nauczyła się rozumieć swój ból, który czasem się pojawia i radzić sobie z nim. Teraz jaśniej patrzę w przyszłość wiem, że przede mną jeszcze długa droga, ale wiem, że chcę dalej iść.
Czułam, że ktoś musi mi pomóc. Odczuwałam ciągłe, paraliżujące zmęczenie, paniczny strach przed wyjściem do pracy (nasilał się zwłaszcza w niedzielę wieczorem), wypalenie zawodowe, bezradność wobec obowiązków..., życia...
Starałam się jakoś nad tym wszystkim zapanować, uporządkować, ale popadałam w obsesję wielokrotnego sprawdzania, czy budzik jest dobrze nastawiony (bo można spóźnić się do pracy), kilkanaście razy przeglądałam notes, by upewnić się, czy wszystko co zaplanowałam na dany dzień ma swoje odbicie w materiałach, które muszę zabrać ze sobą do pracy. Sądziłam że jeśli będę idealnie, nienagannie przygotowana – lęk zniknie, odzyskam pewność siebie, na nowo pokocham swoją pracę.
Obowiązki domowe wykonywałam (w moim przekonaniu) na trzy minus, byle szybciej, bo potrzebny jest czas na przygotowanie się do pracy..., wypełnienie dziesiątków formularzy....
Zaczęły się poważne problemy z koncentracją, irytowało mnie że przygotowanie czegoś, co kiedyś zajmowało godzinę, zabiera mi teraz trzy bądź cztery. Pracowałam do późna w nocy. Budziłam się zmęczona. Straciłam apetyt. Nic mnie nie cieszyło. Zaczęłam też odczuwać potworny lęk przed jazdą samochodem, tak więc radykalnie ograniczyłam jakiekolwiek wyjazdy. Tak powoli zaczęłam zamykać się w domu. Gdy „siada” psychika wysiada też ponoć zdrowie fizyczne. Tak przynajmniej zadziałało to u mnie. Byłam na zwolnieniu lekarskim, nie musiałam nigdzie wychodzić...
Spałam, wykonywałam podstawowe obowiązki domowe (w moim przekonaniu ciągle byle jak), płakałam z poczucia bezsilności. Wmówiłam sobie, że jestem nic nie warta, że wszystkich rozczarowuję, że nie sprawdzam się w żadnej z życiowych ról.
Zupełnie nie uczestniczyłam w budowie nowego domu. Patrzyłam jak mąż zmaga się z setką problemów związanych z budową i nie byłam w stanie się przemóc aby mu pomóc. Nie interesowało mnie to, nie cieszyło. Dokonywanie wyboru kafli czy innych elementów wyposażenia wydawało mi się zadaniem ponad siły, a poza tym było mi absolutnie wszystko jedno czy kafle będą zielone czy brązowe.... to jednak wpędzało mnie w poczucie winy, że jestem taka beznadziejna, że nie można na mnie liczyć....
Do terapii podchodziłam dość sceptycznie, wręcz nie wierzyłam, że może mi pomóc, skoro ja sama chcę i próbuję, nie udaje mi się, to jak nagle rozmowa z kimś obcym może wszystko zmienić...?
Bałam się pierwszych wizyt (wtedy bałam się wszystkiego), czułam skrępowanie, zażenowanie. Po kilku wizytach mówienie o tym, co czuję przestało mi sprawiać trudność. To co powiedziane, wyartykułowane – stawało się jakby oswojone, nie takie straszne.
Rangę psychoterapii poczułam, gdy ...jej zabrakło... Znowu poczułam bezradność, lęk, osamotnienie w tej walce o powrót do normalności, do dawnej siebie...
Terapia pomogła mi zrozumieć pewne mechanizmy, wiem już dlaczego w trudnych sytuacjach moje reakcje są właśnie takie a nie inne. Wiem, ze muszę unikać toksycznych ludzi, pracować nad asertywnością.
Przełom nastąpił nagle i zupełnie nieoczekiwanie także dla mnie samej. Zaczęłam uczestniczyć w przygotowaniach do przeprowadzki. Wykonywanie banalnych czynności ...zaczęło sprawiać mi radość, poczułam się potrzebna, ważna. Podobnie było, gdy rozmieszczałam przewiezione rzeczy w nowym, pięknym domu, który stał się dla mnie początkiem nowego życia.
Wiosna taka tu piękna, pachnąca... Nie pamiętam kiedy ostatnio tak bardzo zachwycał mnie świat i życie....